O Zakładzie Pszczelnictwa i problemach pszczelarstwa - Małgorzata Bieńkowska

Wywiad z dr hab. Małgorzatą Bieńkowską prof. instytutu, kierowniczką Zakładu Pszczelnictwa Instytutu Ogrodnictwa w Puławach.

Od wielu lat jest Pani pracowniczką naukową Zakładu Pszczelnictwa Instytutu Ogrodnictwa w Puławach, a obecnie pełni Pani także funkcję kierowniczki. Czym zajmuje się Zakład Pszczelnictwa?

Głównym celem pracy zespołu Zakładu Pszczelnictwa IO - PIB są działania na rzecz pszczelarstwa. Prowadzimy badania z dziedziny biologii i hodowli pszczoły miodnej, określania składu i właściwości produktów pszczelich, zajmujemy się poznawaniem biologii dzikich owadów zapylających i ich znaczeniem w środowisku. Bierzemy udział w badaniach krajowych i zagranicznych, a wyniki upowszechniamy w formie publikacji naukowych i popularno-naukowych w czasopismach polskich i zagranicznych oraz w czasie szkoleń pszczelarzy organizowanych przez organizacje pszczelarskie.

Czy może Pani wymienić pięć badań Zakładu Pszczelnictwa, które przysłużyły się polskiemu lub globalnemu pszczelarstwu.

W latach 2009-2012 badaliśmy pozostałości insektycydów neonikotynoidowych w nektarze i pyłku zbieranym przez pszczoły m.in. z upraw rzepaku i ich wpływ na rodziny pszczele. Ogromne znaczenie miał fakt, że prowadzono je w warunkach polowych, w taki sam sposób, w jaki rolnicy chronią swoje uprawy rzepaku, tzn. stosując środki ochrony roślin zawierające substancje z grupy neonikotynoidów. Udowodniliśmy przechodzenie tych związków do pyłku i nektaru zbieranego przez pszczoły z rzepaku na poziomie stwarzającym poważne zagrożenie. Nasze wyniki obok rezultatów badań prowadzonych w wielu europejskich ośrodkach stanowiły przyczynek do wprowadzenia zakazu stosowania trzech neonikotynoidów (klotianidyny, tiametoksamu i imidakloprydu) do ochrony upraw oblatywanych przez pszczoły.

Od wielu lat przygotowujemy na potrzeby Ministra Rolnictwa i Rozwoju Wsi wieloczynnikową analizę sektora pszczelarskiego w Polsce, niezbędną przy opracowywaniu większości programów pomocowych dla pszczelarstwa (są to tzw. programy wieloletnie (2008-2014, 2015-2020, obecnie zadania celowe poświęcone doskonaleniu technologii pasiecznych w kontekście występowania i eliminacji niekorzystnych czynników, uwarunkowań i jakości produktów pszczelich).

Dla hodowców matek pszczelich opracowaliśmy instrukcje (tzw. oferty wdrożeniowe) kilkukrotnej inseminacji matek małymi dawkami nasienia dzięki czemu wzrasta skuteczność zabiegu. Po wielokrotnym unasienieniu matek małymi dawkami uzyskuje się bowiem lepsze wypełnienie zbiorniczka nasiennego matek, mniejsze ryzyko pozostałości nasienia w jajowodach oraz lepszą akceptację matek przez robotnice niż przy jednokrotnym unasienieniu (dawką 8-10µl). Metoda wielokrotnego unasieniania pozwala również na brakowanie słabszych osobników w kolejnych etapach unasieniania, stwarza możliwość ograniczania lub zwiększania zmienności strony ojcowskiej w doborze do kojarzeń. Jest to szczególnie ważne w hodowli zachowawczej lub krzyżowania na efekt heterozji. Brak kontroli nad kojarzeniem pszczół wciąż jest jedną z najistotniejszych przeszkód w osiągnięciu sukcesu programów hodowlanych pszczoły miodnej, dlatego w pasiekach hodowlanych realizujących programy hodowlane, inseminacja jest jedynym narzędziem, dzięki któremu mamy wpływ na kontrolowany dobór do kojarzeń matek i trutni.

Na prośbę hodowców badaliśmy także wpływ temperatury przetrzymywania trutni przed inseminacją na jakość ich nasienia, co się przekłada bezpośrednio na jakość unasieniania matek pszczelich. Udowodniliśmy, że śmiertelność plemników w ejakulacie i w zbiorniczkach nasiennych matek pszczelich sztucznie unasienianych zwiększa przetrzymywanie trutni przed inseminacją w wysokiej temperaturze. Nie sposób nie wspomnieć o badaniach zachowania higienicznego pszczół w kontekście przydatności tej cechy w selekcji linii odpornych na choroby. Jako pierwsi w Polsce zbadaliśmy zachowanie pszczół linii hodowanych w latach 1990-2005 w Zakładzie Pszczelnictwa (A.m.carnica linia Marynka, Zosia i GR oraz A.m.caucasica linia Puławska) w stosunku do martwego czerwiu w rodzinie, określiliśmy czynniki warunkujące szybkość usuwania z komórek chorego i uszkodzonego czerwiu do których należą min. grubość igły entomologicznej, wiek czerwiu czy okres wykonywania testów. Ocenę tego parametru wprowadziliśmy również do programu hodowlanego pszczół linii Apis mellifera carnica linii Marynka realizowanego w Zakładzie Pszczelnictwa, a w chwili obecnej coraz więcej hodowców bierze z nas przykład.

Czy ma Pani na myśli tzw. pin-testy?

Tak. Pin-testy, czyli po polsku testy igłowe. Dzięki wynikom naszych badań dotyczących m.in. zachowań higienicznych czy sztucznego unasieniania staliśmy się rozpoznawalni w świecie i wciąż jesteśmy zapraszani do udziału w projektach międzynarodowych. W związku z tym współpracujemy z zagranicznymi instytutami.

Jak to się stało, że zainteresowała się Pani pszczołami…

Zawsze chciałam pracować ze zwierzętami, bo każde wakacje spędzałam na wsi. Po ukończeniu szkoły średniej zdałam egzaminy i dostałam się na Zootechnikę we Wrocławiu. Pod koniec studiów próbowałam się dostać na dodatkowy fakultet związany z hodowlą, ale wtedy profesorowie wybierali studentów, którzy mieli kontakt z pszczołami. W 1986 roku dowiedziałam się, że w Oddziale Pszczelnictwa Pani docent Konopacka szukała kogoś do pomocy w pasiece. Zostałam więc pomocnikiem pasiecznym, od czyszczenia ramek i gotowania syropu. Można więc powiedzieć, że przeszłam wszystkie etapy nauki pszczelarstwa, zaczynając od najprostszych prac pasiecznych. W tym samym roku nasz współpracownik Pan Marek Prusak podarował mi dwie rodziny pszczele, przy których musiałam już pracować sama. Pani Konopacka widząc, że „garnę” się do pszczół, po sześciu miesiącach przyjęła mnie na stałe…

Bierze Pani udział w projekcie europejskim SmartBees. Jakie są jego cele? Jaki jest polski wkład w ten projekt?

SmartBees jest kontynuacją międzynarodowych projektów, które realizowaliśmy w ramach Akcji Cost FAO803. Braliśmy udział w badaniach interakcji między genotypem pszczół a środowiskiem, w którym się znajdują, gdzie udowodniono, że warto kontynuować prace w kierunku ochrony lokalnych populacji pszczoły miodnej przystosowanych do konkretnych warunków środowiskowych. Tak więc w ramach Smart Bees opracowane wcześniej metody testowania parametrów żywotności (pomiary przeżywalności i rozwoju rodzin, cech produkcyjnych i behawioralnych oraz obecności i rozpowszechnienia szkodników i patogenów ) zastosowano w pasiekach pszczelarzy. W populacjach, w których wcześniej nie prowadzono działań hodowlanych, zainicjowano wprowadzenie programów hodowlanych, nadając nowy impuls i wartość podgatunkom, które nie były tradycyjnie uważane za przydatne w pszczelarstwie komercyjnym. Ostatecznym celem tego podejścia, znanego jako „ochrona przez wykorzystanie”, było zmniejszenie hybrydyzacji populacji lokalnych i zwiększenie ich atrakcyjności dla pszczelarzy (co zmniejszało motywację do importu matek zagranicznych). W ramach projektu przeprowadzono kompleksową charakterystykę różnorodności pszczół miodnych w Europie na bazie ogromnej kolekcji próbek pszczół miodnych z całego kontynentu reprezentujących niemal wszystkie europejskie podgatunki.

Używa Pani czasu przeszłego, czyli - jak rozumiem - projekt jest już skończony…

Tak. Zakończył się w 2018 roku. Jednym z celów grupy roboczej, w której pracach Polska brała aktywny udział, było badanie mechanizmów odporności pszczoły miodnej na V. destructor, opracowanie metod ich oceny i ocena, oraz odpowiedź na pytanie: czy i jak można je włączyć do programów hodowlanych. Badania przeprowadzone przez 17 laboratoriów w 13 krajach europejskich, w tym w Zakładzie Pszczelnictwa w Puławach, miały na celu ocenę obecności w czerwiu niepłodnych samic pasożyta w różnych europejskich populacjach pszczoły miodnej. Wykazano, że cecha ta jest obecna w europejskich populacjach pszczół miodnych, co sprawia, że warto podejmować wysiłki w celu jej selekcji. Jeśli chodzi o wyniki uzyskane w Polsce okazało się, że odsetek niepłodnych samic był najwyższy u A. m. mellifera, a najniższy u A. m. caucasica. Opracowane zostały również metody oceny cechy pszczół polegającej na usuwaniu czerwiu porażonego przez V. destructor. Testowano także metody oceny wartości hodowlanej i użytkowej pszczół w ramach „Przewodnika dla europejskich hodowców pszczoły miodnej” i przygotowano protokół ich wykonywania.

Wróćmy do badań: V. destructor to nie jest jedyny pasożyt, z którym zmaga się pszczoła miodna…

Tak. W pasiekach uczestniczących w programie SmartBees zbieraliśmy próbki pszczół, które wysyłano do laboratoriów w instytutach partnerskich w Niemczech, gdzie prowadzono badania w kierunku diagnostyki wirusologicznej. Dostarczyliśmy także materiał do badań struktury genetycznej i różnorodności populacji w Europie, które prowadził zespół zajmujący się oceną bioróżnorodności pszczoły miodnej w Europie. Wyniki badań wskazują na identyczne pochodzenie pszczół A. m. carnica ze Słowenii, Niemiec, Polski, Francji, Szwajcarii co ma prawdopodobnie związek z wolnym przepływem matek między tymi krajami.

Jest Pani członkinią organizacji COLOSS…

COLOSS (Prevention of honey bee COlony LOSSes) jest międzynarodowym stowarzyszeniem non-profit z siedzibą w Bernie (Szwajcaria), powstałym w 2012 roku, które koncentruje się na poprawie dobrostanu pszczół na poziomie globalnym. Obecnie liczy blisko 2 tys., członków (w tym 43 z Polski). Są to naukowcy, weterynarze, pszczelarze i studenci. Prace badawcze koncentrują się wokół szkodników, patogenów, środowiska czy hodowli i ochrony pszczół (np. różnorodności i odporności na choroby). Pracownicy Zakładu Pszczelnictwa angażują się w prace grupy APITOX zajmującej się wpływem substancji chemicznych na pszczoły i inne owady użytkowe, grupy realizującej badania z zakresu kontroli porażenia rodzin przez V. destructor, której członkowie oceniają m.in. wpływ poziomu infestacji na przeżywalność i produktywność rodzin pszczelich. Wspólnie z grupą zadaniową ds. hodowli pszczół badamy mechanizmy tolerancji i odporności na warrozę w różnych populacjach pszczół miodnych. Wierzymy, że ochrona bioróżnorodności pszczół, poza jej etycznym i naukowym wymiarem, ma również duże znaczenie ekonomiczne, ponieważ w dłuższej perspektywie lokalnie zaadaptowane populacje są lepiej przystosowane niż importowane do radzenia sobie z panującymi warunkami środowiskowymi i zagrożeniami zdrowotnymi, a tym samym - do przetrwania.

Czy zabiegi przeciwwarozowe są utrudnieniem przy pracy z pszczołami?

Pszczelarstwo bardzo się rozwinęło, zmieniły się metody prowadzenia gospodarki pasiecznej, co wymaga większych nakładów pracy. Skoro wkładamy dużo pracy w to, żeby sterować rozwojem rodzin pszczelich, możemy dołożyć starań, żeby sterować rozwojem inwazji V. destructor i podjąć tę walkę wcześniej, tak aby pokolenie zimowe robotnic wygryzało się z komórek wolnych od pasożyta.

Jakie są cele Międzynarodowego Stowarzyszenia na rzecz Ochrony Apis mellifera mellifera (Societas Internationalis pro Conservatione Apis melliferae melliferae – SICAMM)?

SICAMM to międzynarodowa organizacja pszczelarska skupiająca pszczelarzy, regionalne i krajowe stowarzyszenia oraz instytucje, które wspierają ochronę pszczoły z północnej Europy A. m. mellifera (AMM), nazywanej czarną pszczołą. Głównym celem SICAMM jest wspieranie badań, rozwoju ochrony i utrzymania jak największej liczby ekotypów tej pszczoły. Członkowie podkreślają, że konieczne jest zachowanie obszarów dla rodzimych pszczół miodnych oraz tworzenie nowych, zgodnie z międzynarodową Konwencją o Różnorodności Biologicznej (1992). Polskę reprezentuje Instytut Zootechniki z Krakowa i Pasieka Barć, ale wśród członków SICAMM są organizacje również ze Szwajcarii, Czech, Malty czy Macedonii.

Ale przecież tam AMM nie występuje…

Owszem, ale obecność populacji pszczół rodzimych w tych krajach, również jest zagrożona, dlatego ochrona i zapewnienie utrzymania (i tak ograniczonej bioróżnorodności) jest dla nich ważna. Podczas spotkań SICAMM mogą znaleźć możliwości rozwiązania swoich problemów z utrzymaniem populacji chronionych w ich krajach.

Kto w Polsce zajmuje się zarządzaniem obszarami hodowli zamkniętych AMM i Dobrej? Czy ten system nie wymaga usprawnienia, kontroli?

Ochroną zasobów genetycznych pszczół objęte są cztery linie rasy środkowoeuropejskiej: Kampinoska, Augustowska, Asta i Północna i jedna linia rasy kraińskiej – Dobra. Programy ochrony zasobów genetycznych pszczół realizowane są przez właścicieli pasiek utrzymujących matki pszczele chronionych linii, Krajowe Centrum Hodowli Zwierząt – prowadzące ocenę wartości użytkowej i hodowlanej oraz księgi dla linii hodowlanych pszczół i Instytut Zootechniki – PIB, który koordynuje realizację tych programów. Wszystko nadzoruje Ministerstwo Rolnictwa i Rozwoju Wsi. Już w 1976 roku utworzono zamknięty rejon hodowli miejscowej pszczoły Augustowskiej na terenie gminy Płaska. Cztery lata później powstał rejon dla pszczoły Kampinoskiej. Dla linii Północnej i Asty nie ma co prawda chronionych obszarów administracyjnych, ale obowiązuje podobny schemat organizacyjny utrzymywania matek jak w przypadku linii „z rejonem”. W 2017 roku, w województwie małopolskim na obszarze Beskidu Wyspowego, utworzono kolejny zamknięty rejon hodowli zachowawczej dla pszczół rasy kraińskiej linii Dobra.

Realizacja programów dla poszczególnych linii odbywa się na zasadzie współpracy między pszczelarzami indywidualnymi, pasiekami utrzymującymi stado zachowawcze wiodące a pasiekami utrzymującymi stada zachowawcze współpracujące. Rejon to obszar powstały dla zabezpieczenia naturalnej populacji pszczół przed wyparciem naturalnego genotypu pszczół środkowoeuropejskich. W przypadku pszczoły Augustowskiej jest on podzielony na dwie strefy: centralną (promień 10 km, gdzie znajdują się rodziny pszczele z matkami z populacji tzw. naturalnej, z których stado główne może czerpać materiał do odnawiania własnego stada i do selekcji) oraz izolacyjną (promień 10 km od granicy strefy centralnej, która stanowi naturalną barierę genetyczną chroniącą strefę centralną przed napływem obcych trutni). Nieco inaczej jest w przypadku pszczoły Kampinoskiej. Dla tej linii również utworzono rejon hodowli zachowawczej na terenie Kampinoskiego Parku Narodowego, z tym, że w tym rejonie funkcjonuje jedna strefa o statusie strefy izolacyjnej dla pszczół augustowskich. Z założenia hodowla zachowawcza powinna funkcjonować bardzo dobrze. Administracyjne decyzje utworzenia tych rejonów wprowadzały zakaz przywożenia pszczół spoza zamkniętego rejonu oraz wprowadzania pszczół innej rasy lub mieszańców do miejscowości znajdujących się w rejonie (zasady te nie dotyczyły linii Dobra). Obecnie przepisy te nie są respektowane, bo wiele osób po prostu o tym nie wie. W związku z tym pszczelarze, którzy zakładają nowe pasieki w okolicach rejonów zamkniętych lub na tym terenie, wprowadzają pszczoły, których obecność tam jest zabroniona.

Te problemy dotyczą tylko otuliny?

Nie tylko. Pracownicy Zakładu Pszczelnictwa co roku wizytują pasieki w rejonach hodowli zachowawczej i często okazuje się, że pszczoły odbiegają od wzorca pszczół chronionych.

Z tego co się orientuję, administracja obszarem hodowli zamkniętej dotyczy również otuliny. Pszczoły obce, którzy są wwożone na ten teren przez ludzi, zagrażają hodowli. Konkretnie dotyczy to chyba trutni…

Przede wszystkim trutni. Podejrzewam że obecni włodarze w rejonach hodowli nie aktualizują rozporządzeń, a być może nie mają one mocy prawnej. Strony podmioty prowadzące stada główne i współpracujące również powinny być zainteresowane tym, żeby te przepisy były respektowane. Może też powinni o to zabiegać. Obecnie najlepiej zorganizowana jest ochrona pszczół linii Dobra. To jest krańcowa naturalna populacja pszczoły kraińskiej, której naturalny zasięg kończył się na Karpatach. W realizację przedsięwzięcia włączyli się pszczelarze użytkujący tę pszczołę i stąd ten sukces. Doprowadzili do tego, że ich pszczoły spełniają wszystkie wymogi dotyczące fenotypu pszczół tej linii. To jest nasze dziedzictwo.

Czy jej specyficzne dostosowanie do rejonu polega m.in. na tym, że dobrze toleruje podczas zimowli pożytek spadziowy?

Właściwie tylko dodatek spadzi w pokarmie zimowym, który może się pojawić na tym obszarze w trakcie lub po dokarmianiu rodzin przed zimą. Wracając do hodowli zachowawczej: niestety spada liczebność naturalnej populacji pszczoły środkowoeuropejskiej. Dzieje się tak dlatego, że wśród pszczelarzy, którzy ją utrzymują przeważają ludzie starsi, stosujący bardziej prymitywne sposoby gospodarki pasiecznej. Oni też - ze względu na wiek lub stan zdrowia - rezygnują z prowadzenia pasiek.

Z tego wynika, że utrzymanie tej pszczoły w znacznej mierze zależy od pasjonatów.

Według mnie absolutnie tak.

Jeżeli hodowca kupi matkę z pasieki realizującej sprzedaż matek przeznaczonych dla obszaru zamkniętego, podda ją badaniu morfologii użyłkowania (można je zrobić także w domu) i okaże się, że pszczoła jest mieszańcem, ma prawo do reklamacji?

Każdy pszczelarz lub hodowca może kupić matkę reprodukcyjną w każdej pasiece hodowlanej, gdzie się je oferuje. Może się zwrócić do laboratorium badania przynależności rasowej pszczół z prośbą o weryfikację materiału. Bywa, że wyniki badań wskazują na to, że potomstwo badanej matki to mieszańce. Przyczyn może być wiele: np. możliwość wykonywania lotów dounasieniających przez matkę w przypadku, gdy w pasiece hodowlanej nie sprawdzono jej czerwienia, a pszczelarz po poddaniu jej do rodziny nie zakratował wylotu; obecność w próbie pszczół z innych rodzin. Jeśli po wyjaśnieniu tych kwestii lub po ponownym, prawidłowym pobraniu pszczół do badań i kolejnym wyniku okaże się, że to mieszańce, pszczelarz ma pełne prawo zareklamować taką matkę. W przypadku hodowców realizujących programy hodowlane nasuwa się dodatkowe pytanie: jaki jest cel zakupu matek reprodukcyjnych z rejonu hodowli zachowawczej?

Na przykład taki, aby również hodować dalej tę pszczołę we własnej pasiece…

Jeśli pszczelarz chce hodować na własne potrzeby, to nie ma żadnego problemu. Jeśli jednak chce włączyć te matki do programu krzyżowniczego, musi mieć zarejestrowaną pasiekę hodowlaną, co jest jednoznaczne z realizowaniem napisanego przez hodowcę programu hodowlanego, w którym jednym z komponentów do krzyżowania są matki środkowoeuropejskie. Jeśli natomiast chciałby założyć tzw. stado współpracujące, również musi mieć zarejestrowaną pasiekę i uzyskać zgodę podmiotów odpowiedzialnych za hodowlę zachowawczą, czyli Instytutu Zootechniki.

Zatem osoba, która nie realizuje programu hodowlanego, nie może się nazywać hodowcą?

Zgadza się. Nie może.

Zatem jeżeli ktoś nie jest hodowcą zarejestrowanym, trudno od niego wymagać, aby miał matki czystej rasy?

Wymagania co do czystości stawiane są tylko hodowcom. Bezcelowe jest wymaganie tego od pszczelarzy utrzymujących pszczoły dla siebie.

Jakie jest w takim razie kryterium czystości takiej pszczoły. Kiedy możemy mówić o pszczole danego podgatunku, a nie mieszańcu?

Jeszcze do niedawna jednym z kryteriów selekcji materiału hodowlanego była ocena prowadzona na podstawie wartości trzech dyskryminujących parametrów morfometrycznych: długości języczka, sumy szerokości trzeciego i czwartego tergitu odwłokowego oraz indeks kubitalny. Laboratoria Oceny Morfologicznej Pszczół w Polsce do weryfikacji materiału hodowlanego wykorzystują program „Skrzydlak” na licencji Krajowego Centrum Hodowli Zwierząt. Automatycznie wykrywa on i oznacza miejsca przecięcia się żyłek (19 punktów), a następnie powstaje jeden uśredniony obraz użyłkowania skrzydła dla konkretnej rodziny. Na podstawie wielowymiarowej analizy obliczany jest wskaźnik różnicy obrazu użyłkowania skrzydła od wzorca dla danego podgatunku. Jeśli pszczoły należą do deklarowanego podgatunku, jego wartość powinna zawierać się w zakresie 0-3.

W programie „Skrzydlak” mamy dwie osie, gdzie kropeczką oznaczamy na nich cechy danej robotnicy. Z tego co kojarzę, rzadko zdarza się sytuacja, aby cechy wszystkich robotnic nie wychodziły poza przyjętą granicę dla danego podgatunku?

To prawda, ale - jak wspomniałam - są to wyniki uśrednione i (na podstawie wartości obliczonego wskaźnika) badane pszczoły spełniają kryterium przynależności do badanego podgatunku bądź nie. Jeśli nie, to oznacza, że są mieszańcami i matka tych pszczół nie otrzyma wpisu do ksiąg hodowlanych.

To znaczy, że wszystkie córki matki hodowlanej (dawniej zarodowej) powinny mieścić się w obszarze podgatunku. Badanie obejmuje 30 robotnic. Czy tak?

W próbce (na wypadek uszkodzenia lub konieczności powtórzenia badań) powinno się znaleźć 50-60 pszczół zakonserwowanych w 75-proc. spirytusie. Kolejnym etapem jest wypreparowanie prawego skrzydła od 25-30 pszczół, które umieszcza się w ramce do slajdów. Po zeskanowaniu takiego preparatu obrazy wszystkich skrzydełek nakładane są na siebie, a program automatycznie generuje miejsca przecięcia się żyłek, określa odległości i kąty między nimi, dokonuje analizy i określa wartość w/w wskaźnika.

W 2021 roku odbyła się konferencja kończąca program EurBeST. Do tej pory to największy unijny program badania pszczół. Pani była jedną z prelegentek. W pamięci utkwiła mi zwłaszcza Pani pochwała częstotliwości wykonywanych w naszym kraju inseminacji. Polska jest pod tym względem liderem w Europie. Jakie korzyści się z tym łączą i czy to jest powód do dumy?

Według mnie tak. Kontrolowane kojarzenia są powszechnie uznawane za kluczowy aspekt udanej hodowli u prawie wszystkich gatunków zwierząt. Jednak u pszczół miodnych, ze względu na biologię unasieniania, jest to trudne do osiągnięcia. W warunkach naturalnych matki pszczele kopulują z wieloma trutniami o nieznanym pochodzeniu, co uniemożliwia skuteczne prowadzenie selekcji, której celem jest poprawa wartości hodowlanej i użytkowej pszczół. Jedyną, sprawdzoną stuprocentową metodą kontrolowanego doboru jest inseminacja. Pozwala ona na utrzymanie czystych linii hodowlanych pszczół w obrębie jednej rasy, utrzymanie i ochronę zagrożonych podgatunków, kontrolowane krzyżowanie ras i linii pszczół umożliwiające uzyskiwanie wysokoprodukcyjnych mieszańców czy też produkcję powtarzalnych, wysokiej jakości matek selekcjonowanych pod kątem określonej cechy i wysokiej żywotności czerwiu. Postęp hodowlany w naszym pszczelarstwie jest widoczny. Stało się to dzięki temu, że hodowcy matek pszczelich stosują kontrolowany dobór i prowadzą rzetelną ocenę użytkowości matek, bez której hodowla nie miałaby sensu. Bez sztucznego unasieniania wzrasta ryzyko utracenia efektów selekcji osiągniętych przez hodowców, również ze względu na niekontrolowany import matek pszczelich pochodzących z regionów o odmiennych warunkach klimatycznych co powoduje zmieszańcowanie naszych pszczół.

Czy tak powszechne wprowadzanie do rodzin matek inseminowanych nie stwarza żadnych zagrożeń? W zamierzeniu dobór jest kontrolowany, ale czy tak jest w rzeczywistości? Jak wiele osób spośród stosujących sztuczną inseminację to niezarejestrowani uczestnicy programu hodowlanego, to pszczelarze, którzy krzyżują inny materiał, wprowadzając go do środowiska w sposób niekontrolowany.

W Polsce sprzedaje się ok. 300 tys. matek pszczelich, ale z zarejestrowanych pasiek hodowlanych do pszczelarzy trafia zaledwie 68 proc. z nich. Matek sztucznie unasienianych sprzedaje się rocznie 25-30 tys., zatem nie jest ich bardzo dużo i są to matki głównie reprodukcyjne. Zgadzam się z Panem, że inseminacja jest tylko narzędziem, które trzeba umieć dobrze wykorzystać. We wszystkich zarejestrowanych pasiekach hodowlanych, ze względu na konieczność prowadzenia kontrolowanego doboru jest ona wymogiem. Niestety ok. 32 proc. matek dostarczanych pszczelarzom pochodziło z pasiek szumnie nazywanych hodowlanymi, które z hodowlą nie mają jednak nic wspólnego i które nie są objęte nadzorem weterynaryjnym. Są to tzw. pseudohodowcy, którzy nie realizują programów hodowlanych, chcąc zrobić biznes na pszczelarzach uwielbiających nowości. Importowany przez nich materiał zwykle nie jest przystosowany do naszych warunków środowiskowych. To ogromne zagrożenie dla naszych populacji. Niestety w myśl prawa unijnego nie można tego zakazać. Niepokojące jest również, że tacy „biznesmeni” w swoich ogłoszeniach oferują pszczelarzom matki reprodukcyjne – często obcych podgatunków - sztucznie lub naturalnie unasieniane. Jest to niezgodne z prawem ponieważ żaden inseminator w Polsce nie może unasienić żadnej matki nasieniem trutni pochodzących od matek niewpisanych do ksiąg hodowlanych.

Czy tych zasad się przestrzega?

W zarejestrowanych pasiekach hodowlanych - absolutnie tak. Wszyscy inseminatorzy, którzy odbywają kursy sztucznego unasieniania, podpisują zobowiązanie, że będą przestrzegać przepisów art. 26 ustawy z dn. 10 grudnia 2020 r. o organizacji hodowli i rozrodzie zwierząt gospodarskich (DzU z 2021 r. poz. 36). Ale są osoby, które unasieniają matki pszczele bez uprawnień i wykorzystują trutnie niepochodzące od matek pszczelich wpisanych do ksiąg hodowlanych lub rejestrów prowadzonych dla linii hodowlanych pszczół lub od ich córek. Takie działanie stanowi wykroczenie określone w art. 39 ust. 1 pkt 4 ustawy z dn. 10 grudnia 2020 r. o organizacji hodowli i rozrodzie zwierząt gospodarskich.

Jak często polski pszczelarz powinien wymieniać matki na hodowlane? Czy matki użytkowe również powinny być wymienione na hodowlane? Czym się różni matka hodowlana od reprodukcyjnej?

Zacznijmy od początku, czyli od wyjaśnienia różnic między matką hodowlaną i reprodukcyjną. Matka reprodukcyjna to matka unasieniona sztucznie nasieniem trutni od matek hodowlanych, o udokumentowanym pochodzeniu, zarówno strony matecznej, jak i ojcowskiej. A zatem jest to samica pszczoły pochodząca od matki hodowlanej, która na podstawie przynajmniej dwuletnich wyników oceny stacjonarnej i terenowej jej potomstwa, uzyskała wpis do księgi hodowlanej prowadzonej przez Krajowe Centrum Hodowli Zwierząt w Warszawie. Ocena terenowa córek matek hodowlanych odgrywa ważną rolę, ponieważ nawet najlepsze cechy matki hodowlanej są bezwartościowe, jeżeli nie przekazuje ona swoich cech potomstwu. Dlatego sprawdzianem jakości tych matek jest produkcja towarowa (miodu i pyłku itd.) rodzin z matkami, które są ich córkami. Matki hodowlane zwykle nie są dostępne, ponieważ hodowcy się ich nie pozbywają, reprodukcyjne natomiast cieszą się zainteresowaniem pszczelarzy, szczególnie tych, którzy prowadzą wychów matek na własne potrzeby. Matki użytkowe są to matki córki matek hodowlanych lub reprodukcyjnych, nieunasienione, unasieniane (naturalnie albo sztucznie), przeznaczone do użytkowania w pasiekach tzw. towarowych.

Muszę dodać, że matki użytkowe, sztucznie unasienione, oferowane w pasiekach hodowlanych. To efekt wielu testów doboru matek i trutni do kojarzeń, które są oceniane w pasiekach hodowlanych i terenowych. Aby wzmocnić efekt prawidłowego doboru, hodowcy oferują matki użytkowe sztucznie unasieniane nasieniem trutni innych linii lub ras niż matki, uzyskując efekt heterozji. Pszczelarze wprowadzają do pasiek przede wszystkim matki użytkowe. Ich wymiana powinna być jednym z podstawowych zabiegów gospodarki pasiecznej. Dlaczego? Badania wykazują, że ok. 50 proc. matek żyje w rodzinach 2-3 lata i ginie w wyniku cichej wymiany, a 30 proc. przeżywa dłużej niż trzy lata. Użytkowanie matek starszych powoduje znaczne osłabienie rodzin, dlatego w Polsce sugeruje się ich wymianę co najmniej raz na 2-3 lata, chociaż w wielu krajach praktykuje się coroczną wymianę matek. Pszczelarze starają się wprowadzać do pasiek młode, wartościowe matki, chociaż wielu z nich twierdzi, że wymaga to specjalnej wiedzy i umiejętności. Z badań prowadzonych w Zakładzie Pszczelnictwa w Puławach, nieprzerwanie od lat 60. XX wieku wynika, że w porównaniu z latami 70. odsetek matek corocznie wymienianych wzrósł z 36 proc. (w latach 60. do ponad 50 proc.).

Czy raz na dwa lata wymieniamy matki koniecznie w całej pasiece?

Jednoczesna wymiana we wszystkich rodzinach w pasiece nie byłaby możliwe, trzeba to robić sukcesywnie, tym bardziej, że matki trzyletnie nie spełniają już swojej roli.

To znaczy, że pszczelarz nie powinien mieć matek z mateczników dzikich rojowych i ratunkowych oraz pochodzących z tzw. cichej wymiany?

Jakość matek z cichej wymiany pochodzących od matek reprodukcyjnych sztucznie unasienionych w pierwszym pokoleniu jest bardzo wysoka, ale w kolejnym znacznie się obniża, dlatego że unasieniają się w sposób naturalny na pasieczysku. Mateczniki ratunkowe pojawiają się w ulu, gdy dotychczasowa matka zginie (z jakiejś przyczyny) i dopływ tzw. substancji matecznej w rodzinie jest zaburzony. Matki te są bardzo zróżnicowane pod względem jakości, ponieważ pszczoły przebudowują na mateczniki komórki pszczele ze znajdującymi się w nich larwami (w różnym wieku), przeznaczonymi pierwotnie na robotnice. Może się zdarzyć, że z takich mateczników wygryzą się matki z mniejszą liczbą rurek jajnikowych bądź formy przejściowe między matką a robotnicą, co będzie utrudniać prace pasieczne i przełoży się na niższe zbiory miodu. Matki rojowe są bardzo dorodne, ponieważ są przygotowywane do przyszłej funkcji od stadium jajeczka, a rodziny wychowują je w okresie naturalnego podziału rodziny, czyli rojenia się. Przekazują jednak swojej rodzinie genetycznie uwarunkowaną cechę rojliwości. Tymczasem rójka w pasiekach utrudnia prowadzenie gospodarki. Pszczelarz traci bardzo dużo czasu na przeglądy (zabiegi przeciwrojowe), nie zawsze przynoszące rozwiązanie, łapanie i osadzanie rojów dezorganizuje prace i to w okresie, kiedy w pasiece jest najwięcej zajęć. Ucieczka rojów to również strata pszczół, matek i miodu. Pozostawienie matek ratunkowych bądź rojowych w rodzinach jest jednoznaczne z brakiem dbałości o pogłowie pszczół. Dlatego lepiej zakupić je w pasiekach hodowlanych, poddać rodzinom pszczelim i powtarzać to co dwa lata w każdym ulu.

Podczas konferencji EurBeST mówiono, że najlepiej dostosowane do środowiska są populacje lokalne w interakcjach genotyp - środowisko. Jeżeli więc pszczelarz z Przemyśla będzie wymieniał matki co dwa lata, kupując je z hodowli ze Szczecina, jego postępowanie będzie zgodnie z zaleceniami?

Myślę, że tak. Jak Pan wie, w warunkach naturalnych odporność rozwijała się głównie w nieleczonych rodzinach pszczelich, w których nie prowadzono typowej gospodarki pasiecznej wskutek tego pszczoły dostosowywały swój rozwój i zachowanie do lokalnych warunków środowiskowych m.in. po to, aby przeżyć. Tymczasem sukces pszczelarstwa tzw. komercyjnego zależy w dużym stopniu od silnych nierojących się rodzin pszczelich, miodnych, łagodnych, nierojliwych i o niższym stopniu porażenia przez pasożyty. Dlatego też utrwalenie cech odporności na roztocza w populacjach komercyjnych zależy od selekcji. Większość matek w pasiekach jest naturalnie unasieniona. Wprowadzenie do pasiek nawet kilku matek wykazujących cechy odporności oznacza rozprzestrzenianie się tej cechy na poziomie lokalnych populacji poprzez obecność trutni pochodzących od tych matek. EurBeST miał na celu pokazanie możliwości prowadzenia tych działań w praktyce oraz ich wpływu na wyniki ekonomiczne pszczelarzy.

Celowo wymieniłem Szczecin i Przemyśl jako miasta bardzo od siebie oddalone. Wydaje się, że populacjom w Szczecinie bliżej do środowiska za granicą polsko-niemiecką niż do przemyskiego.

Załóżmy, że w Szczecinie użytkowana jest pszczoła środkowoeuropejska przystosowana do lokalnych warunków środowiskowych, ale bardzo wrażliwa na porażenie pasożytem V. destructor, a w Przemyślu prowadzona jest hodowla matek przystosowanych do innych warunków, ale wykazujących cechy odporności na tego pasożyta: czy nie warto wprowadzić do pasieki kilku matek z tej hodowli? Poza tym mamy jeszcze ocenę terenową, której wyniki są publikowane przez Krajowe Centrum Hodowli w Warszawie. Dzięki takiej ocenie hodowca (np. z Przemyśla) ma informację np. na temat zbiorów miodu w pasiece w Szczecinie, w której pszczelarz poddał kilku rodzinom matki pochodzące z jego pasieki. Mówi się, że pszczelarstwo jest bardzo lokalne i jest w tym dużo racji. Dlatego ostateczna ocena powinna być też poparta wynikami oceny terenowej.

To znaczy, że jeżeli pszczelarz chce wymienić matki, musi się zastanowić na jakie…

Ależ oczywiście. Wymiana matek wymaga dokładnej analizy. Trzeba wziąć pod uwagę, czy to jest pasieka stacjonarna, czy wędrowna, czy jest zlokalizowana na terenie miasta, ogródków działkowych, czy może na terenie, gdzie pszczoły nie są zagrożeniem dla ludzi.

Jednak w Polsce większość pszczelarzy to hobbyści. Nie wszyscy, ulegając pokusom Internetu, potrafią ocenić warunki środowiskowe pasieki, o jakiej Pani mówi.

Niestety, ulegają takim pokusom, o czym świadczy wysoki 32-proc. odsetek matek wprowadzanych do pasiek, pochodzących spoza hodowli.

Czy nie lepiej, aby tacy hobbyści bazowali na własnych pszczołach niż wymieniali matki, rzucając się na atrakcyjne oferty?

Właśnie hobbyści przede wszystkim powinni skorzystać z naszych zasobów hodowlanych. Pasieki hodowlane są w całej Polsce, więc w pszczoły można się zaopatrzyć bez większego problemu. Nie wiem też, co ma Pan na myśli, mówiąc „pszczelarstwo hobbystyczne”?

Zajęcie wykonywane w wolnym czasie dla przyjemności. Takie, które nie musi się opłacać…

W Polsce większość pszczelarzy to hobbyści. Mało jest pasiek tzw. zawodowych. Moja pasieka liczy 45 rodzin i też prowadzę ją dla przyjemności, po to, żeby mieć trochę miodu dla siebie i rodziny. Z badań ankietowych prowadzonych w ramach EurBeSt, wynika, że pszczelarze doskonale wiedzą, na jakich matkach im zależy, z jakich matek są zadowoleni i jakie cechy interesują ich najbardziej. Obawiam się tylko takich pszczelarzy, którzy kupują matki przy okazji festynów pszczelarskich itp. i nie mają pojęcia, jakie to może mieć konsekwencje dla ich pasiek.

Na tego typu ryzyko może być narażony także pszczelarz, który wymieni matki…

Niestety to prawda. Pszczelarze ufają różnym ofertom i reklamie, np. na temat matek odpornych na pasożyta V. destructor, których robotnice charakteryzują się tzw. 100-proc. VSH (Varroa sensitive hygiene), czyli są w stanie oczyścić wszystkie komórki z czerwiem porażonym, co - według sprzedającego - pozwala na zaniechanie zabiegów warrozobójczych. To jest przerażające i smutne.

Mówi się, że pszczoły wymierają. To jest opinia rozpowszechniana w mediach. Czy prawdziwa? A jeśli tak, to w jakim zakresie i czy dotyczy to pszczoły miodnej?

Dla mnie słowo „wymieranie” oznacza ginięcie gatunku. W Polsce mamy niewątpliwie problem zimowych upadków, ale również podtruć i zatruć rodzin pszczelich. Według Analizy sektora pszczelarskiego prowadzonej przez Zakład Pszczelnictwa w ubiegłym roku zimowe straty wynosiły 2-60 proc. Największe odnotowano w regionach o najwyższym poziomie napszczelenia, czyli w województwach kolejno: małopolskim, śląskim, warmińsko-mazurskim i świętokrzyskim. Za główne przyczyny podaje się warrozę i choroby jej towarzyszące oraz błędy popełniane podczas zwalczania pasożyta (m.in. zbyt późno rozpoczęte leczenie rodzin, stosowanie niezrejestrowanych leków i preparatów o nieznanej skuteczności), a więc to my, pszczelarze,jesteśmy trochę winni. Przyczyną podtruć i zatruć jest natomiast niewłaściwe stosowanie środków ochrony roślin. Potrzebna jest współpraca między rolnikiem a pszczelarzem i oczywiście edukacja. Moim zdaniem, jeśli straty rodzin będą się utrzymywać na poziomie 15 proc., sytuacja nie będzie zła.

W ciągu ostatnich 12 lat wahają się w granicach 15-16 proc…

Kiedyś był to dopuszczalny odsetek.

W starych magazynach pszczelarskich jako dopuszczalne podaje się straty na poziomie 10 proc. Czy zatem 15-16 proc. to dużo, czy mało?

Rzeczywiście w starych opracowaniach (m.in. prof. Gromisza) mówi się o średniej krajowej na poziomie ok. 10 proc. (obecnie tak jest w całej Europie). Ale wtedy nie było warrozy i chorób jej towarzyszących. W pasiekach Zakładu Pszczelnictwa upadki nie przekraczają 10 proc. W Polsce są jednak takie pasieki, w których procent upadków przekracza 60-80 proc. Jeżeli rozpatrujemy upadki w skali globalnej, to podobnie jak w USA, 15 proc. jest wielkością dopuszczalną, ale to moja opinia.

Według oficjalnych statystyk w ciągu ostatnich 11 lat w Polsce liczba rodzin pszczelich wrosła o 2,5 razy. Profesor Wilde twierdzi natomiast, biorąc pod uwagę niezgłoszone rodziny, że prawdopodobnie jest ich znacznie więcej, czyli ok. 3 mln. Pytanie: czy to dobrze, czy źle?

Każdy pszczelarz dąży do tego, aby uzupełnić zimowe straty rojów. W związku z tym jesienią w pasiekach jest zwykle więcej rodzin niż wiosną. Sprzyja temu funkcjonujący w Polsce Program Wsparcia Pszczelarstwa, dzięki któremu pszczelarze otrzymują dofinansowanie do zakupu odkładów i pakietów. Brak jednak rzetelnej informacji o prawdziwej liczbie rodzin pszczelich. W związku z tym szacunki prof. Wildego, według mnie, są bliskie prawdy. Trudno mi ocenić, czy to dobrze, czy źle. Jeśli pszczelarzom będzie wyłącznie na zbiorach miodu, kurcząca się baza pożytkowa nie zapewni dostatecznej ilości nektaru czy spadzi, tym samym zysk pszczelarza nie będzie wielki. Obecnie pszczelarstwo traktuje się jak pomysł na biznes. Powstają pasieki ukierunkowane nie tylko na produkcję miodu, ale np. na sprzedaż pszczół czy matek. Znalezienie wystarczającej liczby odbiorców przy rosnącej produkcji będzie trudne i myślę że liczba nowo powstałych pasiek zostanie zweryfikowana przez życie.

Jedni mówią o wymieraniu pszczół, inni głośno wyrażają zadowolenie ze wzrostu liczby rodzin pszczelich. Tymczasem - jak Pani zauważyła - każde środowisko ma swoje (ograniczone) zasoby, służące utrzymaniu populacji różnych gatunków zwierząt. Ta uwaga odnosi się do faktu, że pszczoły - w odróżnieniu od wielu innych zwierząt hodowlanych - są w ciągłej interakcji ze środowiskiem.

Te proporcje są obecnie zachwiane. Sytuacji nie ułatwia fakt, że nie ma regulacji prawnych dotyczących lokalizacji pasiek, w szczególności wędrownych. Duża liczba rodzin znajdujących się na niewielkim obszarze (w przypadku wędrówek) nie tylko nie zapewni wysokich zbiorów miodu, ale może przyczynić się do nasilenia warrozy, nosemozy, zgnilca czy też zakażeń wirusowych.

Największym problemem pszczelarstwa, jeśli idzie o choroby, są warroza i nosemoza. Czy Pani zdaniem pszczelarzom uda się z nimi wygrać?

Według mnie warroza jeszcze długo będzie problemem. Mimo podejmowania prób selekcji pszczół w kierunku odporności na Varroa osiągnięcie sukcesu, czyli wyselekcjonowania pszczół, które nie będą potrzebowały leczenia wymaga czasu. Sytuacji nie ułatwia fakt dużej liczby rodzin pszczelich zgromadzonych na jednym kilometrze kwadratowym, jak ma to miejsce m.in. w Polsce: w niektórych województwach jest to więcej niż 8 rodzin/km kw. W takiej sytuacji nie unikniemy reinwazji, co często prowadzi do strat w pasiekach. Poza tym pszczoły przystosowują się do nowych warunków środowiskowych. Tak samo jest w przypadku pasożyta, dlatego nieustanne stosowanie leków nie jest najlepszą drogą. Moim zdaniem najlepszym sposobem radzenia sobie z zagrożeniami, jakie niesie warroza, jest zintegrowane przeciwdziałanie chorobie, polegające na utrzymaniu poziomu porażenia pszczół dorosłych na poziomie 2-5 proc. Są to metody pracochłonne, ale nie mamy innego wyjścia. Bez skutecznego zwalczania pasożyta w rodzinie nawet przy najlepiej prowadzonej gospodarce pasiecznej efekty nie będą zadowalające. Obecnie nie ma też leków przeciwko nosemozie. Pomimo, że w Zakładzie Pszczelnictwa nie prowadzimy badań związanych z występowaniem nosemozy, z naszej praktyki wynika, że z chorobą można sobie poradzić poprzez rygorystyczne przestrzeganie zasad higieny w pasiece i w ulach.

Zakład Pszczelnictwa Instytut Ogrodnictwa bada również inne owady zapylające. Czy uważa Pani, że ich rola w usługowym zapylaniu będzie rosła?

Wiedza na temat dzikich owadów zapylających wciąż jest niepełna, dlatego ta dziedzina badań cieszy się coraz większym zainteresowaniem. Badania prowadzi się w Polsce i za granicą. Młodzi pracownicy naukowi w Zakładzie Pszczelnictwa zafascynowani tymi owadami zajmują się biologią tych owadów, np. murarki ogrodowej i rogatej czy też nożycówki pospolitej. Badamy możliwości ich hodowli, przydatności materiałów pod względem konstrukcji gniazdowych, a także wartości różnych lokalizacji dla rozwoju populacji. Oceniamy również ich wartość jako zapylaczy.

Wywiad autoryzowany. Ukazał się pierwotnie w miesięczniku Pszczelarstwo w 2023 roku. Dziękuję redakcji Pszczelarstwa za poprawki redakcyjne.

Komentarze