Od pachnicy do pszczoły rodzimej - Andrzej Oleksa

czyli jak wytropiłem Apis mellifera mellifera.

W środowisku pszczelarzy zajmujących się chowem i hodowlą pszczół miodnych czasem mówi się, że w Polsce nie ma już dzikiej populacji pszczoły miodnej, a podgatunek Apis mellifera mellifera (AMM), rodzimy dla większości terenów współczesnej Rzeczpospolitej, jest w zasadzie na wyginięciu. Świat pszczelarski oraz miłośnicy innych niż pszczoły miodne gatunków, często używają dla tych gatunków (niejako w opozycji do gatunku pszczoły miodnej) nietaksonomicznego określenia „dzikie pszczoły”. To sugeruje, że pszczoła miodna, jako gatunek, nie jest zwierzęciem dziko żyjącym, zdolnym przetrwać bez pomocy człowieka. A jak sprawa ta wygląda z perspektywy badan naukowych na terenie Polski? Zapytaliśmy o to Andrzeja Oleksę, dr. hab. biologii, profesora Uniwersytetu Kazimierza Wielkiego w Bydgoszczy.

Jakub Jaroński, Konrad Szymański: W swoim dossier o własnych zainteresowaniach pisze Pan oszczędnie: „chrząszcze saproksyliczne, pszczoły i drzewa”. Rozwińmy zatem ten zdawkowy opis: na początku drogi naukowej zajmował się Pan badaniami nad genetyką zagrożonego chrząszcza, potem przyszedł czas na buk pospolity, następnie cis pospolity, potem dąb… Od paru lat przygląda się pan pszczołom. Jak do tego doszło?

Andrzej Oleksa: Można powiedzieć, że zainteresowanie pszczołami po części zaczęło się od pachnicy dębowej (Osmoderma eremita), czyli chrząszcza. Jakiś czas temu zajmowałem się występowaniem tego owada w przydrożnych alejach. Zbierając dane na temat jego preferencji siedliskowych, czyli drzew, jakie wybiera do zasiedlenia oraz miejsc, niejako przy okazji, natknąłem się na dziko żyjące rodziny pszczoły miodnej. Oczywiście zjawisko tak licznego występowania pszczół w dziuplach starych drzew też mnie zainteresowało, bo wiele słyszałem o szkodach, jakie temu gatunkowi pszczół wyrządza inwazja pajęczaka Varroa destructor (polska nazwa: dręcz pszczeli). Według licznych opinii, pszczoła miodna nie jest w stanie żyć we współczesnym środowisku bez pomocy człowieka, w szczególności bez zabiegów zwalczających wspomniane pasożytnicze roztocza. Powstało więc pytanie: czy pszczoły w dziuplach występują efemerycznie, na przykład jako uciekinierki z pasiek, czy też tam właśnie jest ich miejsce? Dodatkowo intrygujący był aspekt ginięcia naszej rodzimej pszczoły miodnej, czyli podgatunku Apis mellifera mellifera. A więc, gdy znalazłem pszczoły, postanowiłem sprawdzić, do jakiego podgatunku należą. Okazało się, że w ogromnej większości były to reprezentantki naszego rodzimego podgatunku, co na początku też było dla mnie wielkim zaskoczeniem. Przede wszystkim dlatego, że zdobyta wiedza podpowiadała mi, że jest to podgatunek ginący, którego nie występuje poza zamkniętymi hodowlami zachowawczymi w Polsce. Tymczasem okazało się, że w alejach północno-wschodniej Polski 75 procent próbek pszczół, które udało mi się zebrać, stanowiły właśnie pszczoły AMM. W taki sposób pszczoła została kolejnym obiektem moich zainteresowań. Muszę jednak zaznaczyć, że nie jestem hodowcą pszczół, nie jestem też pszczelarzem praktykiem, dlatego na te tematy patrzę trochę z innej perspektywy.

Jak genetyk?

Odpowiem twierdząco: tak jestem genetykiem, choć chyba bardziej czuję się ekologiem. Obecnie pracuję w Katedrze Genetyki Uniwersytet Kazimierza Wielkiego, ale naprawdę zajmujemy się w zasadzie ekologią molekularną. Interesują nas pewne aspekty filogeografii i badanie procesów ekologicznych przy pomocy markerów DNA. Dlatego nie do końca czuję się genetykiem, gdyż genetyka jest nauką na temat dziedziczenia i ekspresji materiału genetycznego.

Najnowsze Pana badania jednak dotyczą genetyki i cech związanych z dzikimi, lokalnymi populacjami pszczół.

Pewnie nawiązuje Pan do mojego ostatniego grantu, który dotyczy genetycznych podstaw izolacji rozrodczej między występującymi w Europie Środkowej podgatunkami i ich zmieszańcowania. Rzeczywiście, w tym ostatnim projekcie bardziej wchodzę w zagadnienia dotyczące genomu, przy czym celem wciąż jest badanie mechanizmów adaptacji do środowiska czy izolacji rozrodczej między podgatunkami, czyli także zagadnienia ekologiczne.

Wróćmy do obecności pszczół w alejach. Czy według Pana pszczoła miodna to stworzenie dzikie, czy domowe, a może coś po środku, czyli na przykład dzikie zadomowione?

Myślę, że pszczoła miodna to gatunek, który wymyka się wszelkim próbom definicji, wciśnięcia w którąkolwiek z tych przegródek. Ludziom być może wydaje się, że udomowili pszczołę miodną, natomiast ja bym raczej powiedział, że Apis mellifera w pewien sposób korzysta z gościnności człowieka. W gruncie rzeczy te pszczoły są istotami w znacznym stopniu niezależnymi od człowieka, które równie dobrze poradzą sobie w naturalnym środowisku co i w ulu.

W krajowym prawodawstwie pszczoła miodna jest wymieniona jedynie jako zwierzę gospodarskie. Czy nie uważa Pan, że może trzeba ją traktować jako zwierzę dziko żyjące, które może bytować nie tylko w warunkach narzuconych jej przez człowieka?

Zdecydowanie tak, ponieważ jest to zarówno zwierzę gospodarskie, jak i zwierzę wolno żyjące.

Podzieli los jedwabnika?

Niekoniecznie. Podstawowa różnica między tymi gatunkami polega na sposobie rozmnażania. U jedwabnika proces ten można dość łatwo kontrolować, podobnie jak u innych zwierząt hodowlanych typu trzoda chlewna, bydło czy psy. W ich przypadku dobór partnerów do kojarzeń możemy ściśle nadzorować, czyli prowadzić selekcję hodowlaną. Natomiast z pszczołą miodną jest ten problem, że do kojarzenia dochodzi podczas lotu weselnego i właściwie w tym zakresie pszczoły decydują same o sobie. Co prawda, ludzie wymyślili sztuczne unasienianie pszczoły miodnej, które poniekąd rozwiązuje nasze problemy z lepszym kontrolowaniem rozrodu u pszczół, ale i tak, w skali świata, jest to w dalszym ciągu margines. Pszczoła miodna jest takim gatunkiem, który sam decyduje o najbardziej kluczowym etapie cyklu życiowego o sobie. Polska jest chyba liderem pod względem popularności metody sztucznej inseminacji?

To prawda. Statystyki są wręcz szokujące. Nie pamiętam dokładnych wartości, ale wygląda na to, że jest Polska i jest reszta świata. Strzelam: u nas wykonuje się chyba 90 procent wszystkich sztucznych unasiennień przeprowadzanych na świecie.

Nie wiem, czy zgodzi się Pan z moją hipotezą, że sztuczne unasienianie doprowadziło do „przegranej” podgatunku Apis mellifera mellifera w Polsce. Z badań profesora Woykego, czy innych naukowców zajmujących się hodowlą w latach siedemdziesiątych, wynika, że napotykali problemy podczas hodowli linii pszczół miodnych. Mimo zgromadzenia na trutowiskach wielu pni ojcowskich 70 procent matek ulegało zapłodnieniu tzw. trutniami krajowymi, czyli dzikimi.

Oczywiście, że tak. Nawiążę do mojej publikacji na temat mechanizmów izolacji rozrodczej między podgatunkami. Przeprowadziliśmy eksperyment, w którym wystawiliśmy matki do naturalnego unasieniania. Okazało się, że u pszczół istnieje coś w rodzaju segregacji rasowej. Oznacza to, że pszczoły nie chcą kojarzyć się między podgatunkami i nasze rodzime pszczoły są unasieniane przez rodzime trutnie. Co prawda pszczoły obce, czyli krainki, mieszały się chętniej, ale też nie można wykluczyć problemu dostępności trutni kraińskich w miejscu, gdzie przeprowadzaliśmy eksperyment, jako że okolica była wybitnie zdominowana przez rodzimą pszczołę. Uzyskaliśmy więc wyraźny sygnał, że istnieje coś w rodzaju, przynajmniej częściowej, izolacji rozrodczej między podgatunkami.

Uściślijmy, czy chodzi o pszczołę augustowską i krainkę?

Rzeczywiście w tym eksperymencie brały udział matki z linii augustowskiej. Zostały wystawione na terenie powiatu elbląskiego, który trudno uznać za region występowania linii augustowskiej. A jednak na miejscu, zarówno u pszczelarzy, jak i w środowisku naturalnym, czyli dziuplach drzew, występuje głównie podgatunek rodzimy.

Wspomniał Pan o drugiej stronie inseminacji: otóż ja także obawiam się, że sztuczne unasienianie doprowadzi do przerwania barier między podgatunkami. Jeżeli chcemy zachowywać rodzimą różnorodność genetyczną pszczół, powinniśmy stawiać na naturalne procesy kojarzenia.

Sztuczne unasienianie paradoksalnie teraz może się stać narzędziem ochrony podgatunków, bo w niektórych przypadkach dzięki inseminacji udało się je uratować, choćby w jakimś stopniu…

Po warunkiem, że będziemy odpowiednio dobierać osobniki do takich kojarzeń. Trutnie, które wykorzystujemy w tym celu powinny być dobrze zweryfikowane pod kątem przynależności do podgatunku.

Na czym polega odrębność genetyczna podgatunku Apis mellifera mellifera?

To jest trudne pytanie. Czy ma Pan na myśli cechy adaptacyjne?

Cechy adaptacyjne też, ale interesuje mnie na ile genetyka pozwala przeanalizować historię tego podgatunku. Z tego co wiem, AMM, jako podgatunek, jest bardziej izolowany genetycznie niż na przykład włoszka.

Rzeczywiście tak jest. Problem ma związek z długą, historyczną izolacją między tymi dwiema liniami rozwojowymi. Niekoniecznie nawet musi wynikać z kwestii adaptacyjnych, chociaż niewątpliwie do jakichś lokalnych adaptacji doszło między tymi liniami, ale bardzo długo były one od siebie izolowane. Określamy je jako „C” i „M”. Można nawet powiedzieć, że są one na dobrej drodze do wzajemnego uniezależniania się od siebie, czyli pełnej specjacji, a zatem przejścia do oddzielnych gatunków.

Czy uważa Pan, że warto przywracać i popularyzować rodzime populacje pszczół? Jaka może być ich przyszłość? Od lat siedemdziesiątych sporo lokalnych ekotypów, na przykład mazurka czy lechitka wyginęło albo rozmyło się w populacji.

To także jest złożony problem. Właściwie z punktu widzenia człowieka pszczoły powinny dobrze wykonywać pracę, której od nich oczekujemy, czyli wytwarzać swoje produkty i zapylać rośliny. Jeżeli jakieś inne podgatunki, czy linie pszczoły miodnej są w stanie robić to równie dobrze jak pszczoły lokalne, a możne nawet lepiej, to można powiedzieć, że istnieje interes gospodarczy czy zainteresowanie ze strony samych pszczelarzy, żeby hodować takie pszczoły, jakie chcą mieć pszczelarze. Skądinąd mam wrażenie, że wraz z zanikiem linii rodzimych tracimy jakąś część zmienności genetycznej, w dodatku nie do końca dobrze rozpoznaną. Być może są to cechy warte uwagi, związane z przystosowaniem do lokalnych warunków klimatycznych, pożytkowych lub z odpornością na choroby. Jako środowisko pszczelarskie ochoczo rzuciliśmy się na zastępowanie naszej rodzimej populacji. To faktycznie może nieco niepokoić. Warto przy okazji zwrócić uwagę, że w gruncie rzeczy większość problemów, pszczelarstwa, związanych z chorobami i szkodnikami wynika z importu obcych pszczół. Z jednej strony ludzie są ciekawi innych odmian, ale z drugiej strony „import” to często źródło problemu.

W takim razie, co Pan sądzi o takich pszczołach jak elgon, buckfast i primorski?

No cóż, tak jak mówiłem nie jestem hodowcą i pszczelarzem praktykiem, więc nie chciałbym w tej kwestii się wypowiadać, ponieważ są ludzie, w tym pszczelarze, którzy te pszczoły lubią, z jakichś względów. Być może są łatwo jest je utrzymać i na tym polega ich przewaga nad pszczołami rodzimymi. Z drugiej strony, właśnie jako badacz zmienności genetycznej, czuję pewien niepokój, że ginie rodzimy walor.

A jak ocenia Pan skuteczność zamkniętych hodowli pszczół: kampinoskiej i augustowskiej. Jest jeszcze linia asta i północna oraz zamknięty obszar hodowli linii dobra. To chyba wszystko, co aktualnie mamy…

Problem polega przede wszystkim na tym, że te obszary są słabo izolowane przez co nie można uchronić pszczół przed napływem obcych genów z zewnątrz. Co prawda pszczoły mają wrodzone mechanizmy wybiórczości kojarzenia, o których wcześniej wspominałem, ale mimo to można powiedzieć, że obszary zamkniętej hodowli są po prostu zbyt małe i za słabo izolowane.

To znaczy, że można byłoby zrobić to lepiej?

Wydaje mi się, że kontrola nad tym, jakie pszczoły ludzie tam trzymają jest za słaba. Naprawdę nie sposób tego w pełni dopilnować, ponieważ brakuje przepisów wykonawczych. W gruncie rzeczy wszystko bazuje na dobrej woli pszczelarzy. Konieczne jest stworzenie przejrzystych reguł i ich przestrzeganie.

Może potrzebna jest lepsza informacja i edukacja, bo wydaje się, że część osób, które trzymają pszczoły na terenie tych powiatów nie wie, że są to obszary hodowli zamkniętej…

Być może, ale przez wiele lat mieliśmy jednak tendencję do umniejszania wartości rodzimych pszczół i równoczesnego promowania pszczół importowanych. Wszystko, co najgorsze przypisywaliśmy naszym pszczołom.

Ma Pan na myśli miodność, agresywność i tak dalej?

Tak. Mimo że nie jestem pszczelarzem, zbierałem materiał w różnych pasiekach. Często spotykałem pszczelarzy, którzy twierdzili, że chociaż zasadniczo utrzymują pszczołę krainkę, to mają kilka bardziej agresywnych rodzin, które podejrzewają, że jest to pszczoła środkowoeuropejska. Zwykle okazywało się jednak, że w gruncie rzeczy w pasiece była tylko pszczoła AMM. Po prostu zmienność zachowania wynikała stąd, że pszczoły pochodziły z różnych rodzin, nie zaś z ich przynależności do określonego podgatunku.

To znaczy, że nie każda ciemna łagodna pszczoła jest krainką i nie każda ciemna, agresywna pszczoła jest środkowoeuropejską?

Na to wygląda.

Oprócz wspomnianych obszarów zamkniętych możemy obserwować się także inne pomysły na odrestaurowanie populacji podgatunku AMM. Mam na myśli współczesne bartnictwo (lub neobartnictwo), czyli powrót pszczoły miodnej do lasu, do dzikich siedlisk, które może spontanicznie zasiedlać i samodzielnie w nich funkcjonować. Jak Pan ocenia to zjawisko?

Odpowiem tak: gdyby było rzeczywiście powszechne, być może byłby to jakiś sposób na odrodzenie populacji podgatunku AMM. Natomiast te inicjatywy zwykle ograniczone są do kilku, kilkunastu siedlisk, przynajmniej w porównaniu z pogłowiem pszczoły miodnej w Polsce, które według aktualnych szacunków przekracza 1,6 mln rodzin pszczelich. W takim układzie kilkadziesiąt rodzin pszczelich trzymanych w barciach niewiele zmienia.

Mam na myśli projekt Bartnicy Sudetów, który zakłada umieszczenie na drzewach minimum tysiąca kłód.

Ta liczba robi już wrażenie i wydaje się, że to może być jakieś sensowne rozwiązanie, jeżeli pszczoły mają tam po prostu żyć… To znaczy, że będą poddane jedynie presji warunków naturalnych i faktycznie same sobą zarządzać.

To nawet nie jest rekonstrukcja bartnictwa w dawnej postaci, które było przecież pewnym rodzajem gospodarki. Projekt Lasów Państwowych zakłada tworzenie siedlisk i obserwowanie, czy pszczoły w nich żyją. Być może przedstawiciele Lasów Państwowych zastanawiają się nad introdukcją pszczoły miodnej AMM do lasów i w przyszłości działaniami obejmą nie tylko tereny Nadleśnictwa Międzylesie…

Kiedy słyszę o pszczołach w lasach muszę nadmienić, że polskie lasy rzadko kiedy zapewniają pszczołom miodnym dobre warunki pożytkowe. Zdecydowana większość współczesnych lasów to stosunkowo ubogie siedliska borowe, gdzie pszczoła właściwie nie ma co jeść, o ile nie będzie latała na pożytki gdzieś dalej. To jest niepokojące i na pewno obniża szansę utrzymania się pszczół w lasach. Jeśli pszczoła poleci gdzieś dalej, pokona dłuższą trasę, co oznacza znaczne straty energetyczne, które obniżą jej szanse na skuteczne przeciwstawianie się różnym warunkom środowiskowym.

Czyli miałoby większy sens w regionach, gdzie lasy są bogatsze? Może w rezerwatach?

Zdecydowanie tak. Albo choćby w układach leśno-polnych. Liczne, dziko żyjące rodziny pszczele występują w alejach przydrożnych w północnej Polsce, a są to jednak tereny stosunkowo żyzne, o dobrych glebach, zajętych pod uprawę. Tam uprawia się bardzo dużo rzepaku, a to sprawia, że pszczoły mają wyśmienite warunki pożytkowe. Zwłaszcza, że same aleje też składają się z nektarodajnych drzew (lipa). Jestem w stanie sobie wyobrazić, że w takich warunkach rodziny pszczele mogą funkcjonować bardzo dobrze. Natomiast kiedy widzę ubogie borowe siedliska na piaskach, na przykład w Borach Tucholskich, Dolnośląskich czy Puszczy Augustowskiej, zaczynam się zastanawiać, czy ma to sens.

Może zatem współcześni bartnicy powinni zacząć wieszać swoje kłody przy drogach, a nie w lasach?

Może niekoniecznie przy drogach, ale większy potencjał widziałbym w siedliskach grądowych, które są zdecydowanie bogatsze, lub w takich mozaikowych układach leśno--polnych. Współcześnie jednak trudno o jakieś większe obszary lasów liściastych. Te tereny, które były nimi pokryte, zostały przekształcone w uprawne, a większość lasów, jakie się nam zachowała, to jednak bory. Dodatkowo o takiej strukturze wiekowej i gatunkowej, która nie za bardzo pszczołom sprzyja.

Podobną opinię usłyszałem od Davida Lutza, jednego z ostatnich hodowców linii kampinoskiej, który powiedział, że dopóki na terenie Puszczy Kampinoskiej były wioski, zamieszkałe przez rolników, prowadzących małoobszarowe gospodarstwa, uprawiając na przykład lucernę, posiadając pastwiska, to pod względem pożytków sytuacja była znacznie lepsza niż dziś, kiedy tereny te porasta głównie sosna.

Według dokumentów dotyczących Puszczy Białowieskiej lub Kresów, czyli terenów wschodniej Polski, należących do nas do II wojny światowej, wynika, że ówczesne pasiecznictwo funkcjonowało w lasach zupełnie innych niż współczesne. W lasach, które były wypalane specjalnie w tym celu, żeby zwiększyć różnorodność, i które były przez człowieka użytkowane, nie w litych monokulturach, nastawionych głównie na produkcję drewna.

To jednak powoli się zmienia… Teraz na przykład na wniosek pszczelarzy Lasy Państwowe zasadziły w Nadleśnictwie Poznańskim ileś hektarów lip, po to właśnie, by zwiększyć bioróżnorodność lasów. Już nie prowadzi się typowych monokulturowych upraw, dosiewa się też inne gatunki roślin.

Tak, to jest przykład pozytywnego wpływu, jaki pszczelarstwo może wywierać na las, przynajmniej w podejściu do ich struktury. Rozumiem, że projekt sudecki będzie się opierał głównie na kłodach, ponieważ kolejny problem, który widzę, to taki, że pnie drzew w lasach mają nieodpowiednią grubość, zbyt mały obwód, by móc dziać w nich barć . Rzadko zdarzają się na tyle okazałe drzewa, żeby dało się w nich zrobić dziuplę. Kłody są lepszym rozwiązaniem.

Wydaje się, że kłoda raczej nie przeszkadza pszczołom. One w końcu przecież zasiedlały dziuple martwych drzew…

Na pewno. W zasadzie pod tym względem pszczoła miodna ma bardzo dużą plastyczność i zasiedli jakąkolwiek dziurę o odpowiedniej objętości. Dużo dziko żyjących rodzin znajdowałem na przykład w budynkach, różnych zaułkach w miejscach trudno dostępnych. Kolega, który pracuje w muzeum zamkowym w Kwidzynie, od lat obserwuje dziką rodzinę pszczoły miodnej, która gnieździ się gdzieś w wieży gotyckiego zamku.

To jest cały czas ta sama rodzina?

No właśnie, to jest kolejny aspekt problemu, który warto byłoby poruszyć. Często nam się wydaje, że obserwując daną barć mamy do czynienia z tą sama rodziną, czyli że barć jest zasiedlona przez cały czas. Natomiast może być tak, że rodziny się wymieniają. Prawdę mówiąc to zagadnienie też badałem, chociaż wyniki są ciągle w opracowaniu. Rok po roku zbierałem próby z rodzin pszczelich w alejach. Okazało się, że w drzewach, które wydawały się przez cały czas zasiedlone przez jedną rodzinę, rodziny pszczele się wymieniały.

W każdym razie nie były spokrewnione z rodziną z poprzedniego roku. Rodzina mogła w okresie zimowym wymrzeć, a później dziupla została ponownie skolonizowana. Ale skoro jednak mimo wszystko utrzymuje się tam populacja AMM, to te rodziny muszą gdzieś przetrwać.

A może jest tak, że źródłem kolonizacji są pszczoły z pasiek…

Nie stwierdziłem różnic między pszczołami z dziupli i pasiek. Jedne i drugie na tym samym obszarze można przypisać do jednej populacji w sensie genetycznym, czyli że to jest jakaś wspólnota rozrodcza, która stanowi wspólną pulę genów.

W której stwierdza Pan dosyć duży udział podgatunku AMM?

Tak.

Z tego wynika, że pszczelarze muszą utrzymywać te geny w swoich pasiekach.

Zgadzam się. Ludzie mają tam w pasiekach dużo rodzimych pszczół. To jest w ogóle dość typowa sytuacja w północnej Polsce. W Polsce mamy taki bardzo wyraźny gradient, podział. Pszczoły na północy są bardziej rodzime niż pszczoły na południu. Na północnych krańcach Polski rodzima pszczoła ma co najmniej trzy czwarte udziału w puli genowej. Natomiast im dalej na południe, tym więcej jest genów krainki.

Czy to oznacza, że zaprzecza Pan pogłoskom, iż w sensie genetycznym AMM w Polsce jest prawie w zaniku?

Tak jak powiedziałem, większa populacja AMM utrzymuje się na północy Polski, natomiast im dalej na południe, tym silniejsza jest introgresja [krzyżowanie, mieszanie – red.] południowych podgatunków. Zastanawiam się też nad tymi zmianami genetycznymi w kontekście zmian klimatycznych, które obserwujemy. Ciągle powtarzamy, że lokalna pszczoła jest zaadoptowana do lokalnych warunków pożytkowych i klimatycznych, ale w gruncie rzeczy te warunki też nie są stałe, bo klimat stale się zmienia. Zatem może jesteśmy już w takim momencie zmian, że odrobina introgresji południowego podgatunku wcale nie umniejsza szans przetrwania pszczoły na terenie Polski, a być może hybrydyzacja przyniesie nawet jakieś korzystne adaptacje.

Czyli nie wykluczanie naszego rodzimego podgatunku, tylko raczej introgresja z jego udziałem?

Dokładnie tak. To znaczy, że rodzima zmienność genetyczna nie jest czymś, co za wszelką cenę musimy zachować. Uważamy, że w wyniku introgresji nierodzime populacje mogą przekazać naszym jakieś ważne cechy, które choćby w kontekście zmian klimatycznych, mogą okazać się korzystne.

Czyli staramy się zachować główne cechy podgatunku, natomiast nie przejmujemy się ewentualnymi drobnymi domieszkami.

Kolejny raz muszę przytaknąć. Nie oszukujmy się: izolacja między podgatunkami nie jest aż tak skuteczna, że całkowicie powstrzyma przenikanie genów w obydwie strony. Robiliśmy badania na Węgrzech i tam również krainka ma domieszki mellifery. To nie jest tak, że te domieszki idą tylko z południa na północ, ale także na odwrót. Na pewno obszary górskie na południu Polski też są dość interesujące, bo tam ciągle utrzymują się lokalne populacje, a jednocześnie w jakichś chłodniejszych rejonach w dalszym ciągu jest trochę większa szansa na występowanie meliffery. Co prawda nie będzie to mellifera czysta gatunkowo, ale widać, że mieszańcom w górach jest bliżej do mellifery, mimo tego, że jest to obszar w bezpośrednim zasięgu krainki.

Tam też właśnie wykształciła się linia dobra koło Limanowej i ona jest bardzo specyficzna. Nie znam żadnych badań na ten temat, słyszałem natomiast, że ona nie akceptuje obcych matek i generalnie ma zwiększoną higieniczność. Mimo że jest zaliczana do krainek, wykazuje pewne cechy przynależne AMM. Jest to ekotyp, który żyje na styku obydwu podgatunków.

Prawdopodobnie to jest „coś” domieszkami tych obydwu gatunków, ale z przewagą krainki.

Jak najlepiej badać przynależność pszczół: morfometrycznie czy genetycznie?

Obydwa sposoby mają swoje zalety. Oczywiście zaletą badań morfologicznych, zwłaszcza użyłkowania skrzydeł, jest niski koszt. To jest w zasadzie metoda, na którą każdy pszczelarz może sobie pozwolić. Można zrobić badania morfologiczne, bazując na zupełnie niedrogim sprzęcie i na ogólnie dostępnym darmowym oprogramowaniu. Natomiast metody genetyczne wymagają już zaangażowania wyspecjalizowanego laboratorium. Można powiedzieć, że są droższe, ale też bardziej precyzyjne. Poprzez badanie genów dostajemy informację o pochodzeniu danej pszczoły. Nie możemy jednak zapominać, że na cechy morfologiczne wpływ mają zarówno genetyka jak i warunki środowiskowe. To znaczy, że poszczególne osobniki będą się między sobą różniły nie z powodu odmiennych genów, ale na skutek warunków środowiskowych. Badania morfologiczne obarczone są ryzykiem błędu, jeśli badamy pojedyncze robotnice. Możemy jednak ominąć to ryzyko w ten sposób, że analizie poddamy dużą próbę robotnic z jednej rodziny i weźmiemy pod uwagę średnią. Przyjmuje się, że powinno to być minimum 30 osobników. Jednak w przypadku badań genetycznych możemy wyciągać wnioski już z wyników dla pojedynczego osobnika. Tym bardziej, jeśli zbadamy matkę.

Poza tym u zwierząt istnieją dwa odrębne genomy, mitochondrialny i jądrowy. Jak zadamy sobie pytanie, jaka jest przynależność danej pszczoły, to badając genom jądrowy i mitochondrialny możemy udzielić dwóch różnych odpowiedzi. Ten drugi pokazuje nam pochodzenie wyłącznie w linii matecznej. Na poziomie mitochondriów mamy w Polsce zdecydowaną przewagę krainki, i to nawet na północy Polski. Gdybyśmy oceniali po mitochondriach, to w Polsce mamy mniej więcej po połowie genów krainki i AMM. Natomiast, jeśli weźmiemy pod uwagę genom jądrowy, to mamy trzy czwarte genów pszczoły rodzimej AMM, a w niektórych miejscach nawet więcej. Rozbieżność ta świadczy o tym, że wprawdzie obce matki sprowadzane były masowo, to jednak te matki mogły na miejscu unasieniać się lokalnymi trutniami. Obce geny rozmyły się stopniowo w trakcie kolejnych kojarzeń. Albo też możliwa jest wręcz taka hipoteza, że te obce wtręty z naszej rodzimej puli genowej usuwane są właśnie dzięki jakiemuś doborowi naturalnemu.

Co Pan sądzi o liniach AMM z zagranicy, na przykład niemieckich, szwajcarskich, francuskich, norweskich czy szwedzkich. Czy, jeśli chcielibyśmy restaurować populację tej pszczoły w pasiekach, to powinniśmy sięgać do polskich obszarów zachowawczych lub dzikich siedlisk, czy też sprowadzać zagraniczne linie?

Uważam, że zdecydowanie powinniśmy opierać się na materiale lokalnym. Import pszczół z zagranicy, gdzieś z odległych rejonów, kompletnie nie ma sensu, jeśli chcemy zachowywać lokalną zmienność genetyczną.

Nawet z tego samego podgatunku? Tak jak powiedziałem: nie jesteśmy jeszcze w takiej sytuacji, że nasza rodzima pszczoła z podgatunku AMM kompletnie już wymarła i musimy posiłkować się sprowadzaniem pszczół z zagranicy. Nasze rodzime pszczoły możemy wyselekcjonować tutaj, na miejscu, i w ten sposób tworzyć linie hodowlane rodzimej pszczoły.

Gdyby miał Pan nieograniczony budżet, jakie badania chciałby Pan przeprowadzić?

Ojej! (śmiech). To gdybanie… Na pewno jednak warto by pójść dalej w kierunku badań nad izolacją rozrodczą między podgatunkami. To była dla nas bardzo interesująca i pouczająca sprawa. Wykazaliśmy wprawdzie istnienie zjawiska, ale nie wyjaśniliśmy mechanizmu izolacji. W rachubę wchodzą tu mechanizmy behawioralne, na przykład takie, że pszczoły różnych podgatunków być może latają po prostu na loty godowe w inne miejsca, ale nie wykluczone, że dzieje się tak w wyniku rozpoznawania się podgatunków.

Tak, to bardzo interesujące. Pan nazywa to segregacją rasową, a ja z kolei ukułem termin: „dyskryminacja seksualna” w ramach selekcji przeciw mieszańcom. To – jak się okazuje – zjawisko, które powszechnie występuje w świecie zwierząt.

Tak, „dyskryminacja seksualna” to może lepszy termin.😆

AMM jest określana także jako czarna pszczoła, więc to może budzić jeszcze dodatkowe konotacje (śmiech).

Na szczęście albo na nieszczęście, w języku polskim nie ma takiej tradycji, żeby AMM nazywać czarną pszczołą. U nas przylgnęło do niej takie określenie jak „pszczoła środkowoeuropejska”, którego jednak, prawdę mówiąc, nie lubię. Po pierwsze, nie wiadomo co to jest: Europa Środkowa, bo region pod tytułem: Europa Środkowa każdy naród trochę inaczej definiuje. Węgrzy na przykład twierdzą, że to oni są Europą Środkową, a tam zdecydowanie dominuje krainka. Pod tym względem faktycznie lepiej byłoby określać tę pszczołę jako „czarną pszczołę” lub „ciemną pszczołę”. Zdecydowanie wolę zatem łacińską nazwę pszczoły środkowoeuropejskiej, czyli Apis mellifera mellifera. Wtedy nie ma wątpliwości, co mamy na myśli.

Artykuł ten ukazał się pierwotnie w grudniowym numerze miesięcznika Pszczelarstwo w 2020 r. Dziękuję redakcji Pszczelarstwa za poprawki redakcyjne.

Komentarze

Możesz także polubić:

Konopie i pszczoły

Suplementacja ekstraktem z konopi wzmacnia pszczoły. Potrzeba poszukiwania nowych...