Wywiad z Elżbietą Kowalczyk (Pytlą)

Przykro o tym mówić ale we współczesnych czasach miód powinno się spożywać tylko od zaufanego pszczelarza.

W grudniu minionego roku mieliśmy przyjemność rozmawiać z Panią Elżbietą Kowalczyk, dla wielu pszczelarzy znaną jako „Pytla”. Pani Elżbieta od lat działa w Stowarzyszeniu Stowarzyszeniu Pszczelarzy Polski „Polanka”, którego była jednym z założycieli i wieloletnią prezeską, na rzecz poprawy losu pszczół i pszczelarzy. Udaliśmy się do „Pytli” w celu podpytania jej, co myśli o szeroko rozumianym pszczelarstwie naturalnym. Wiedzieliśmy, że od około 10 lat prowadzi z sukcesem swoją pasiekę w sposób jak najbardziej zgodny z celami naszego stowarzyszenia. Dzięki jej wiedzy możemy poprawić nasze wiadomości teoretyczne oraz wzbogacić się o rady praktyczne dotyczące prowadzenia pasieki i pszczół bez „chemii”. Efektem naszego spotkania jest poniższy wywiad oraz seria krótkich filmików, w których Pani Elżbieta szczerze opowiada o sprawach pszczelarskich dotyczących każdego pszczelarza.

Jaki jest Pani staż pszczelarski?

Samodzielnie pszczelarzyć zaczęłam po śmierci Taty, od 1996 roku. Zaczęłam od 9 rodzin. Nie poszłam do szkoły w Pszczelej Woli, bo moim zdaniem schodzi ona na psy. Tata na łożu śmierci powiedział mi: „Przy ulu trzeba myśleć”. Do dziś się tego trzymam. Każda rodzina pszczela jest indywidualna. Nie ma schematów przy pracy z tymi owadami.

Od kiedy gospodaruje Pani bez użycia akarycydów?

Od 10 lat. Ja zawsze byłam fanką BeeVitalu. 8 lat miałam pasiekę tylko na tym preparacie. Niestety, nie jest to tanie rozwiązanie. Ostatnio zastosowałam Apiguard i Thymovar, bo już nie dawałam rady finansowo. Apiguard to jest legalny preparat oparty na tymolu. Refundowany. Thymovar wydaje mi się łatwiejszy w stosowaniu i łagodniejszy dla pszczół. Zawiera mniejszą dawkę tymolu. Rosjanie mają takie fajne paski oparte na tymolu i olejkach. My tego niestety nie mamy. Nie do końca jestem fanką tymolu, bo jest niedozwolony w miodzie oraz rakotwórczy.

Jak często stosuje Pani Beevital HiveClean i czy wspomaga się Pani innymi zabiegami poprawiającymi kondycje pszczół?

Istotnym zagadnieniem jest kwestia jakości preparatu. Nie jestem pewna czy oryginalny Beevital jest tak dobry, jak był kiedyś. Zawsze go mam przy sobie, choć często do pszczół nie chodzę. Stosuję go zamiast dymu, którego nie nadużywam. Preparatem nie wolno pryskać. Można nim tylko polewać. Myślę, że wychodzi to mniej więcej ok. 9 razy w sezonie na rodzinę. Nie wierzę w doniesienia, że szkodzi pszczołom. Nic się im nie dzieje. Pszczoły dobrze to znoszą. Drapią i czyszczą się, zrzucają roztocze, dbają o higienę. Nie ukrywam, że to wychodzi drogo. Na ok. 100-pniową pasiekę wydaję ok. 2500 zł rocznie na leczenie.

Thymovar, Apiguard zastosowałam na razie eksperymentalnie. Stosowałam też Viteapis w okresie, kiedy były nad nim przeprowadzane badania. Obserwowałem wzrost witalności rodziny. Może nawet większy niż po Beevitalu. Miałam w jednym odkładzie grzybicę. Wystarczyła jednorazowa dawka Vitaeapisu.

Czy można by prowadzić gospodarkę „ekologiczną” tylko przy użyciu Vitaeapis, opartym na ksantohumolu?

Tego nie wiem. Trzeba by spróbować. Nie sprawdzono reakcji pszczół na warrozę po zastosowaniu tego środka. Wydaje mi się, że by się dało. Pewną barierą jednak byłyby wyższe koszty.

Jak to jest z tą ulotką BeeVitalu? Jest w niej napisane: “HiveClean nie wywiera niepożądanego wpływu na czerw, dorosłe pszczoły oraz matkę, nie powoduje odporności pasożytów na ten produkt. Przypadkowe przedawkowanie nie zagraża rodzinie pszczelej.” Jednocześnie napisała Pani w artykule w Pszczelarstwie (7/2011): „Wszystko jest lekiem i nic nie jest lekiem” o szkodliwości kwasu szczawiowego, który jest jest jednym ze składników BeeVitalu. Czy zatem informacje na tej ulotce nie są fałszywe i czy nie wprowadzają nabywcy w błąd?

Uważam, że ulotka jest prawdziwa. Różnica polega na stężeniu kwasu, które jest niskie. Znajdują się tam też dodatkowe substancje, które tworzą bufor i dodatkowe działanie. Dzięki tym substancjom ten preparat nie szkodzi. Jest jednak wiele podróbek, które są ściemą. Cała uroda tego preparatu polega na tym, że nie wiemy, czy działa homeopatycznie, czy może jakoś inaczej. Nigdy nie byłam fanką stosowania kwasów w pasiece. Staram się patrzeć na świat oczami ula. Pszczoły się bronią przed kwasem. Ja nigdy poza BeeVitalem nie stosowałem żadnych kwasów. Cały BeeVital nie szkodzi. Za to same kwasy szkodzą.

Po BeeVitalu pszczoły zachowują się trochę jak baba przed Wielkanocą. W jakiś sposób odblokowują w sobie instynkt do samoczyszczenia z warrozy. BeeVital nie zabija warrozy w odróżnieniu od kwasów. Tę informację mam z własnej praktyki.

Czy przejście na środki “ekologiczne” wiązało się z mniejszym pozyskiwaniem produktów pszczelich i spadkiem wydajności pasieki? Czy doświadczyła Pani w tym czasie większej śmiertelności w pasiekach?

Nie mogę mówić, że nie mam strat. Ja mam straty. To leczenie nie jest tak skuteczne, jak innymi środkami. Najistotniejsze przy BeeVitalu jest to, aby zastosować go także w okresie bezczerwiowym. Należy zastosować go późno, na jesieni i wczesną wiosną. Potrafię go zastosować jeszcze w lutym.

Jeśli chodzi o wydajność, to ciężko powiedzieć, bo w między czasie zmieniłam system pasieczny. Nie ma w tej chwili efektywnej gospodarki towarowej bez gospodarki wędrownej. Na przestrzeni lat zmieniły się pożytki w mojej okolicy. Ja jednak nie wędruję za miodem. Nastawiam się na odkłady. Sporo ich robię z rodzin produkcyjnych. Te moje rodziny produkcyjne są na jesieni bardzo zubożone. Bywa, że rodzina się załamie. Także pewne straty wynikały z cech gospodarki, a nie samych chorób. Na pewno był spadek wydajności produkcji miodu, ale tutaj też zmiana gospodarki ma znaczenie. Kiedyś mając 20 rodzin potrafiłam mieć 1800-2000 kg miodu, a w tej chwili mając 100 rodzin, też nie mam więcej. Lubię pszczelarzy, którzy nie wahają się eksperymentować i przyznawać do spadków. Cenię, jak ktoś mówi prawdę.

Na jakim ulu Pani pracuje?

Tylko na Dadancie.

Czy Pani sama przenosi taką ilość korpusów?

Mam stacjonarne pasieki i raczej przenoszę same pszczoły. Najbardziej nie lubię miodobrania. Za to najbardziej lubię takie pasieki, gdzie mogę pod same ule podjechać samochodem.

Czym Pani karmi?

Zrezygnowałam definitywnie z inwertu. Miałam problemy z jego krystalizacją w plastrze. Wróciłam znów do cukru.

Czy odbiera Pani miód do końca? Jaki jest stosunek miodu do cukru w zimowym pokarmie?

Proszę posłuchać pszczół na wiosnę. Te pszczoły, które mają chociaż trochę miodu w górnej części ramek, zupełnie inaczej fruwają i inny wydają dźwięk jako rodzina. Miód jest niezbędny pszczołom szczególnie do wiosennego rozwoju. Ja w ogóle nie nastawiam się na produkcję miodu, więc dla mnie to nie jest problem. Ale ten rok był rokiem tak słabym, że niewiele tego miodu one miały.

Czy próbowała Pani pomniejszoną komórkę? Mamy tu na myśli komórkę 4,9 mm.

Od początku istnienia Stowarzyszenia Polanka próbowaliśmy wprowadzać małą komórkę. Nasze doświadczenia wskazują, że sama mała komórka nie wystarczy, aby zachować kondycję zdrowotną rodziny na takim poziomie, żeby ona przeżyła dłużej niż dwa sezony. Na pewno jestem zwolenniczką komórki 5,1 mm, dlatego, że nadają się dla każdej pszczoły. Natomiast 4,9 mm nie uda się z każdą pszczołą. Do niej proponowałabym np. Elgona od Erika Osterlunda, którego znam i u którego byłam na pasiece.

Na jakich pszczołach Pani gospodaruje?

Jestem miłośniczką dobrej pszczoły Buckfast, a nie jakiś podróbek. Bazuję na oryginalnym materiale. Staram się ściągać zawsze jakąś reproduktorkę, od której wprawdzie matek nie hoduję, ale chodzi mi o trutnie, które mają zapładniać. Matki biorę od Pana Grzegorza Kłosa z Pasieki „Pożóg”. To jest materiał szwedzki albo duński.

Jak często wymienia Pani matki?

U siebie często, dlatego że są mocno eksploatowane. „Wyleczyłam” się jednak z wymiany corocznej. Takie postępowanie nie do końca jest zasadne. Miałam kiedyś matkę 5 lat i zrozumiałam, jak ważna jest cecha długowieczności. My pszczelarze często to gubimy gdzieś po drodze. Matki, które produkujemy, często są matkami jednego, góra dwóch sezonów. To błąd.

Co sądzi Pani o pomyśle restauracji ciemnej pszczoły Apis mellifera mellifera? Rodzimej dla większości terenów dorzecza Odry i Wisły.

Bardzo byłabym ciekawa wyników, gdyby się udało.

Co sądzi Pani o zwykłych „dziczkach”, tudzież tzw. „F14”, trzymanych tylko na własne potrzeby?

Jeśli pszczelarz ma do tego cierpliwość, to nie mam nic przeciwko. Chociaż przy Buckfaście mówi się, że nie powinno się ich powielać, bo nie wiadomo co z tego będzie. Natomiast jeśli chodzi o Krainkę, gdzie w mniejszym stopniu następuje rozszczepienie cech, to jak najbardziej. Jeżeli ktoś wypatrzy jakiś materiał i sprawdzi mu się na własnym terenie, to często może być to lepsza pszczoła niż niejedna hodowlana.

Co do tzw. „F14”. Mamy teraz trochę inne warunki. Większość ludzi zajmuje się pszczołami w Polsce dla przyjemności. W naszych warunkach niezwykle ważną rzeczą jest jednak łagodność. Nie ma możliwości, aby w ogródku mieć jakieś wścieklice. Bardzo często przetrwanie pszczół, które są odporne, długowieczne, wiąże się niestety z ich agresywnością. Miałam kiedyś Borówkę. Jakoś sobie dawałam z nią radę, ale inni zlikwidują, ponieważ w całej pasiece będzie narastała złośliwość. Wady braku łagodności przewyższają te zalety, które one mogą mieć. Niestety.

Mówi Pani o jak najłagodniejszych pszczołach. Czy nie sądzi Pani, że dla poprawy pogłowia pszczół w Polsce, pod kątem odporności i samowystarczalności pszczół, jest to jednak pewna przesada, aby podążać w stronę skrajnej łagodności? Czy chodzi o ochronę ludzi przed użądleniami?

Czy pszczoły są łagodne czy złośliwe, to ilość użądleń osób uczulonych, gdzie zabić może jedno użądlenie, wiele się nie zmieni. Natomiast im pszczoły będą łagodniejsze, tym normalniejsza będzie reakcja społeczeństwa. Żałuję, ale niestety reakcja społeczeństwa, a nawet reakcja pszczelarzy, jest kretyńska. Nasze nastawienie jako społeczeństwa jest złe. Chodzi o to, aby pszczoły były wszechobecne. Pszczoły są strażniczkami życia i musimy o nie dbać. Pszczoły są doskonałym markerem środowiska. Pszczół powinno być jak najwięcej. Nawet te obronne pszczoły nie użądlą człowieka postronnego, który nie będzie im przeszkadzał blisko ula. Mi łagodność pszczół jest potrzebna, aby oswajać ludzi z tymi owadami. Jestem za łagodnością w kontekście przyjemności pszczelarzenia i walczenia z apoteozą strachu, która ma miejsce.

Czy zna Pani takich pszczelarzy osobiście lub ze słyszenia, którzy gospodarują na pszczołach bez leczenia oraz bez wymiany matek, a tylko na własnym materiale, lub materiale pochodzącym ze złapanych rójek? Czy słyszała Pani o ciekawych przypadkach pszczół, które gdzieś żyły długo bez pszczelarza i jego opieki?

Słyszałam o tym, ale nie znam takich pszczelarzy, którzy konsekwentnie by się tego trzymali.

Kiedyś Pani powiedziała:

“Świętej już pamięci, pan Kolasiński zaraził mnie filozofią wobec warrozy. Powiedział: A co cię to obchodzi? To jest problem pszczół. Ty masz tylko robić tak, żeby im trochę pomóc, żeby one sobie z tym radziły".

Co Pani sądzi o ruchu treatment free beekeeping czyli pszczelarstwie bez leczenia?

W naszych warunkach środowiskowych to będzie ciężkie. Pewna epoka pszczelarstwa się kończy. Nie widzę przychylnej postawy dla tego typu pomysłów. Pszczelarze są zamknięci na nowatorskie pomysły. Nie pozwolą na to. W razie czego będą lobbowali za konkretnym przepisem zakazującym. Jesteście dla nich zagrożeniem. Mnie nie przeszkadzacie i jestem za Wami. Ja to rozumiem, ale przewiduję brak zrozumienia u innych.

Czy ma Pani wiedzę o jakimś ośrodku naukowym w Polsce, który prowadził lub prowadzi badania nad naturalną selekcją pszczół pod kątem odporności na warrozę, nosemę i inne zagrożenia? Czy jest Pani w stanie powiedzieć, co zostało zrobione pod tym kątem przez 35 lat obecności warrozy w Polsce? 30 lat temu pszczoły potrafiły z warrozą przetrwać bez leczenia 3-4 sezony a obecnie rójka z danego roku nie potrafi dotrwać do zimy. Co zostało źle zrobione?

Mogę powiedzie, że nic nie zostało zrobione dobrze. Dosłownie nic. Zawinili pszczelarze oraz naukowcy. Pszczelarze o tyle, że szli w zaparte i nasilali leczenie za wszelką cenę. Naukowcy o tyle, że nikt się nie zastanawiał np. nad taką amitrazą. Bardzo długo nam się wmawiało, że ona jest nieszkodliwa. Dopiero jak została wycofana z rolnictwa, to ludzie zaczęli się trochę orientować. W rolnictwie okres karencji był bardzo długi, a pszczelarzom mówiło się raptem o 30 dniach. Pojawiło się pytanie, na co ona się rozpada i jak szkodliwe są produkty jej rozpadu.

Teraz już wiadomo, że produkty rozpadu nadal są szkodliwe. W sytuacjach ekstremalnych doszło już do tego, że niektórzy dymią nawet po 9 razy w sezonie. Pani doktor Krystyna Pohorecka wykazała, że trzy lub czterokrotne odymienie jest już na pograniczu załamania się egzystencji rodziny. Mamy jednak szkołę „polbartowską” (z całym szacunkiem dla Pana Leszka Stępnia), która mówi o tym, że nie ma znaczenia, czy norma jest przekroczona nawet tysiąckrotnie. Bo w niej chodzi o to, że pszczelarz nie będzie miał warrozy, która cała musi zostać wybita. Dla mnie to jest przerażające. Przykro o tym mówić, ale we współczesnych czasach miód powinno się spożywać tylko od zaufanego pszczelarza.

Gdy byliśmy w Szwecji u Erika Osterlunda, to on „posłał” nas do swojego znajomego, żebyśmy obejrzeli jego gospodarkę. To była 200-pniowa pasieka w centrum miasta. Bardzo nowoczesna. Zero akarycydów. Miód do sprzedaży „szedł” tylko z nadstawek. Wszystkie nadstawki były na snozach. Plastry były mielone i wyciskane maszynowo oraz od razu rozlewane do słoików. Bardzo „zdrowa” gospodarka. Tylko na naturalnym wosku. Najwartościowszy miód powstaje wtedy, kiedy jest wyciskany starą metodą. Nie traci się wtedy np. różnych olejków eterycznych, które są wartościowe zarówno dla pszczół jak i ludzi.

Wracając jednak do pytania, to jakieś badania niewątpliwie były. Na przykład słyszałam, że pszczoła Kampinoska jest bardziej odporna. Że są te dzikie roje. Niemniej zainteresowanie naukowców tym tematem jest bardzo umiarkowane. Skupiają się na czym innym. Głównie na wykorzystaniu grantów. Potrzeba świeżego spojrzenia. Dopóki nie przyjdzie jakiś fantastyczny biolog lub genetyk, jakaś świeża krew, to się nie zmieni. Brakuje jakichś konkretnych rozwiązań, które miałyby przełożenie w praktyce, a nie tylko zarabianie na warrozie. Naukowcem powinno się być po to, aby dążyć do prawdy i rozwiązać problem. Mamy bardzo ubogie środowisko naukowe, jeśli chodzi o tą specjalizację. Znam raptem dwoje ludzi.

Co sądzi Pani o medycynie ludowej?

Pomału dostaję bzika na tym punkcie. Mówię o naturalnym podejściu do chorób i uporaniu się z nimi. Medycyna akademicka nie liczy sobie więcej jak 200 lat. Uważam, że dyskredytowanie ziół i innych starych sposobów jest ogromnym nieporozumieniem, ponieważ tkwi w nich wielka moc. Nie neguję oczywiście medycyny akademickiej. Jednak ludzie stracili instynkt kultywowania wiedzy przodków. Nie można się tak odcinać od starożytnej wiedzy. Wielokrotnie przekonałam się, że efekty takiego leczenia mogą być lepsze niż medycyny akademickiej. Dobrze wrócić do korzeni. Teraz postanowiłam nie chorować dzięki medycynie ludowej.

Co sądzi Pani o apiterapii? Co uważa Pani o mniej popularnych w Polsce produktach i usługach apiterapeutycznych? Czy Pani pozyskuje je może w swojej pasiece?

Specjalnie nie pozyskuje tych alternatywnych produktów pszczelich, bowiem moja gospodarka jest nastawiona na produkcję pszczół. Nie mogę już bardziej zubażać pszczół. Co nie oznacza, że w przyszłości nic nie zmienię, jeśli chodzi o pozyskiwanie pyłku i pierzgi. Myślę, że nie wszystko odkryto jeszcze w pyłku i w jadzie. Niestety wielu ludzi nie rozumie, żeby efekt był widoczny, to trzeba to stosować długo i systematycznie. Jeśli chodzi o leczenie jadem, to u nas w kraju profesjonalnie zajmował się tym tylko dr. Jan Giza. Jeśli chodzi o przepisy, to w Polsce bardzo ciężko jest leczyć jadem.

Czy w polskim środowisku pszczelarskim zostało sporo elementów socjalizmu postsowieckiego?

Krótko i do rzeczy: potwierdzam. Prawda jest niestety gorzka. Pszczelarze powinni się otwierać na nowe różne drogi, a nie tkwić w takim zamknięciu, że nadal obowiązuje to, co było kiedyś. Rzeczywistość i świat się zmienia. Bez otwarcia na nowe, dojdziemy donikąd.

Co może Pani od siebie doradzić przyszłym początkującym pszczelarzom?

To jest wspaniały sposób na życie. Niekoniecznie tylko na drugą połowę życia, kiedy ma się więcej czasu. Obcowanie z przyrodą i z pszczołami dużo wnosi do naszej egzystencji i pozwala inaczej spojrzeć na świat. Pomaga odpowiedzieć na wiele pytań, które wcześniej czy później człowiek sobie zada. Naprawdę szczerze zachęcam spróbować. To jest taka przygoda, że frajer ten, co się z tym nie zetknie.

Dziękujemy za rozmowę.
Łukasz Łapka
Jakub Jaroński
wywiad autoryzowany

Komentarze

Możesz także polubić: