Ekologia bez Matki Natury

Slavoj Žižek napisał komentarz do książki pisarki i socjolożki McKenzie Wark "Molekularna czerwień", która odnosi się do jednego z najbardziej fundamentalnych problemów naszych czasów, czyli kryzysu ekologicznego. Zarówno książka jak i recenzja Žižka oferują interesującą receptę. Zamiast odtwarzać zaciemnioną ideologiczną wizję Matki Natury proponują pogrzebać ją razem z ideą Boga-Ojca i obdarzonego Rozumem Człowieka.

Artykuł ten ukazał się 26 maja 2015 r. na blogu Verso. Jego kopię po angielsku można znaleźć na stronie, która gromadzi artykuły Slavoja Žižka tu. Przyp. tłum.

W dniu 28 listopada 2008 r. Evo Morales, prezydent Boliwii, wystosował publiczny list zatytułowany: „Zmiany klimatyczne: ratuj naszą planetę przed kapitalizmem”. Oto, jak ten list się zaczyna:

Siostry i bracia: Dzisiaj nasza Matka Ziemia jest chora. ... Wszystko zaczęło się od rewolucji przemysłowej w 1750 roku, która dała początek systemowi kapitalistycznemu. W ciągu dwóch i pół wieku tak zwane „kraje rozwinięte ” zużyły dużą część paliw kopalnych, które wytworzyły się w ciągu pięciu milionów wieków. W kapitalizmie Matka Ziemia nie istnieje, zamiast niej są surowce. Kapitalizm jest źródłem asymetrii i nierównowagi na świecie.
Evo Morales: https://links.org.au/evo-morales-addressing-climate-change-save-planet-capitalism

Polityka prowadzona przez rząd Moralesa w Boliwii znajduje się w ścisłej czołówce dzisiejszej postępowej polityki - ale mimo to cytowane słowa ukazują z wyraźną siłą jej ideologiczne ograniczenie (za które zawsze płaci się praktyczną cenę). Morales opiera się na narracji o upadku, który miał miejsce w ściśle określonym momencie historycznym („Wszystko zaczęło się wraz z rewolucją przemysłową w 1750 roku...”) i, jak można się spodziewać, upadek ten polega na utracie naszych korzeni w Matce Naturze („W kapitalizmie matka natura nie istnieje”).

Mógłbym tylko dodać, że jeśli jest jakaś jedna dobra rzecz w kapitalizmie, to jest nią to, że w jego ramach Matka Natura właśnie przestaje istnieć.

Twierdzenie, że „Kapitalizm jest źródłem asymetrii i nierównowagi na świecie” - oznacza, że naszym celem powinno być przywrócenie „naturalnej” równowagi i symetrii. W ten sposób atakuje się i odrzuca sam rozwój nowoczesnej indywidualności, która zaciera tradycyjną, opartą o podział na płci, kosmologiczną wizję Matki-Natury (i Ojca-Nieba), oraz naszych korzeni wyrastających z porządku natury opartego na „macierzyństwie”.

Ekologia jest obecnie jednym z głównych obszarów walki ideologicznej, z całą serią technik odwracania uwagi od prawdziwych wymiarów ekologicznego zagrożenia. Wyraża się ona w następujących postawach:

  1. Zwykła ignorancja: kryzys ekologiczny to marginalne zjawisko niewarte aktywizowania się, życie (i kapitał) toczy się dalej, a natura sama o siebie zadba
  2. Nauka i technologia mogą nas uratować;
  3. Pozwólmy działać rynkowi przez wyższe opodatkowanie trucicieli itp.;
  4. Presja na superego, podkreślająca osobistą odpowiedzialność każdego z nas zamiast polegać na skupianiu się na działaniach systemowych. W tej narracji to każdy z nas osobno powinien robić to, co może (recykling, mniejsza konsumpcja itp.);
  5. Opowiadanie się za powrotem do naturalnej równowagi. To być może najgorsza z tych wszystkich narracji. Powrót do skromniejszego tradycyjnego życia w którym wyrzekamy się ludzkiej pychy i ponownie stajemy się dziećmi szanującymi naszą Matkę Naturę.

Problem w tym, że cały ten paradygmat o Matce Naturze wykolejonej przez naszą pychę jest błędny. Dlaczego?

Natura jest niezrównoważona

Istotą kryzysu ekologicznego jest zjawisko odnotowane już przez Marksa. Opisuje on zjawisko tak zwanej „rysy metabolicznej” wywołanej wzrostem kapitalistycznej produktywności. Jak pisze Wark: „Praca wyciska skały i glebę, rośliny i zwierzęta, pobierając związki chemiczne, z których nasze wspólne życie jest wytwarzane i przekształcane. Ale te cząsteczki już nie wracają, skąd przyszły”(1). Gdy wspomniana rysa, spowodowana przez przemysł z czasem zaczyna stanowić zagrożenie dla reprodukcji życia na Ziemi, a ludzkość dosłownie staje się czynnikiem geologicznym, wkraczamy w nową erę antropocenu (albo lepiej kapitalocenu przyp. tłum.):

Antropocen to pasmo rys metabolicznych, które polega na wydobywaniu i przetwarzaniu jednej cząsteczki po drugiej z pomocą żywej siły roboczej i techniki w celu wytwarzania rzeczy dla ludzi, ale pozostałości procesu nie wracają w takiej formie (w domyśle: na swoje poprzednie miejsce w ekosystemie; przyp. tłum), aby cykl mógł się odnowić.
McKenzie Wark, Molecular Red: Theory for the Anthropocene

Antropocen stoi na węglu i nauce

Wark określa przyczynę tego rosnącej rysy za pomocą ironicznego terminu: "Front Wyzwolenia Węgla". Ta rzekoma organizacja wyszukuje wszelkie przeszłe życie, które przybrało formę skamieniałego węgla. Następnie aby uwolnić jego energię wykopuje go i spala. W samym sercu pojęcia antropocenu tkwi paradoks: ludzkość stała się świadoma swojego samoograniczenia jako gatunku właśnie wtedy, gdy stała się tak silna, że wpłynęła na równowagę całego życia na Ziemi. Ludzkość mogła pomarzyć o byciu Wielkim Podmiotem dopiero wtedy, gdy jej wpływ na naturę (Ziemię) przestał być marginalny tj. przestał być jedynie tłem dla stabilnej przyrody.

Takie określenia jak jak "rysa", "rozłam" i "zaburzony cykl" wydają się być przeciwieństwem wizji "normalnego stanu rzeczy", w którym cykl jest zamknięty, a równowaga przywrócona. Tak jakby antropocen mógł zostać przezwyciężony poprzez proste ponowne wprowadzenie gatunku ludzkiego do tej równowagi. Kluczowym osiągnięciem Wark jest odrzucenie tej ścieżki poprzez spostrzeżenie, że: taka równowaga nigdy nie istniała, natura już sama w sobie jest niezrównoważona. Idea Natury jako wielkiej Matki jest tylko kolejnym obrazem boskiego wielkiego Innego. Choć dla Wark jest jednym z wielkich złych, ponieważ ucieleśnia „wszystkie stare zwyczaje” kontemplacyjnego materializmu oderwanego od praktyki, to zgadzam się z jej podstawowym podejściem do odrzucenia Natury jako ostatniej postaci wielkiego Innego.

W całej twórczości Žižka przewija się Lacanowskie rozróżnienie na „małego innego” i „wielkiego Innego”. „Mały inny”, pisany małą literą, to zawsze inny wyobrażeniowy. Oznacza to inność w nas samych albo, mówiąc dokładniej, w naszych „ja”. „Wielki Inny”, pisany wielką literą, odnosi się bądź to do porządku symbolicznego doświadczanego przez jednostkę, bądź to do innego podmiotu, o ile reprezentuje Symboliczne. Nie tylko Bóg jest Innym, ale jest nim ma przykład prawo jako instytucja będącą częścią porządku symbolicznego. Źródło: Inne Lektury. Przyp. tłum.

Idea Boga, która wciąż ukrywa się w tym ekologicznym światopoglądzie jako samonaprawiająca się, samobalansująca i samouzdrawiająca siła - nie żyje. Człowiek nie jest już tą pierwszoplanową postacią, która w ramach własnej ekspansji i interesów zakłóca ten holistyczny i organiczny cykl, z którym może jednak pozostać w równowadze i harmonii po prostu ograniczając swoją zaborczość.
McKenzie Wark, Molecular Red: Theory for the Anthropocene

A zatem jeżeli akceptujemy śmierć Boga-Ojca jako metafory męskiego Rozumu, powinniśmy również zaakceptować śmierć Bogini-Natury: „Zrezygnowanie z podstawowych metafor niewidzialnej ręki oraz homeostatycznej ekologii, znaczy rozpoczęcie życia na nowo, po śmierci Boga". 

Posłuchaj podkastu z Kacprem Piwowarkiem: "Apokalipsa owadów?"

Z jednej strony, i tak nigdy nie spotkamy natury samej w sobie: natura, którą poznajemy i tak zawsze jest uwikłana w antagonistyczną interakcję ze zbiorową ludzką pracą. Ale z drugiej strony, przepaść rozdzielająca ludzką pracę od nieuchwytnej natury (wszystkiego, co opiera się naszym jej pojmowaniu) jest nieredukowalna. Natura nie jest abstrakcyjnym pojęciem „samym w sobie”, ale przede wszystkim jest stawiającą opór siłą, którą napotykamy w naszej pracy. Musimy jednak zrobić jeszcze jeden krok. Mit stabilnej natury zakłóconej przez ludzką interwencję, jest fundamentalnie błędny nawet wtedy, gdy potraktujemy go jako niedostępny ideał, do którego moglibyśmy się zbliżyć, jeśli wycofamy się z naszej aktywności tak bardzo, jak to tylko możliwe. Natura już sama w sobie jest zaburzona i niezrównoważona.

Przeczytaj artykuł "Czy istnieje równowaga w przyrodzie? Fakty i mity" January Weinera.

Ciągle mamy skłonność do myślenia, że jeśli zaprzestaniemy podejmowania pewnych aktywności to środowisko samo się naprawi i powróci do homeostazy. A co jeśli istnieje tylko niestabilna natura?
McKenzie Wark, Molecular Red: Theory for the Anthropocene

Rysa między pracą a nieuchwytną naturą powinien być dopełniony nie tylko wyrwą w samej naturze, która uczyni ją na zawsze niestabilną, ale także rysą wyłaniającą się z samej ludzkości. Ta rysa, który gwałtownie wybucha w nowoczesności, to „rozwód między doznawaniem świata a jego ideą”. Nie powinniśmy odczytywać tej rysy w tradycyjnym humanistyczno-marksistowskim sensie, jako „alienacji” „wyższej” działalności teoretycznej od żywej praktyki zbiorowej. Powinniśmy raczej odczytywać to jako fakt, że żywe i praktyczne doświadczenie rzeczywistości nie może zostać wyniesione do rangi ostatecznego dobra i poznania - i w tym tkwi wniosek płynący z nowoczesnej nauki i technologii. „Nieludzka” rzeczywistość (pole oscylacji kwantowych jest tego przykładem) znajduje się poniżej naszego bezpośredniego doświadczenia, a dostęp do niej możliwy jest jedynie dzięki teoriom naukowym.

Dalej Žižek za Wark używa słowa queer, jako opis pewnej rzeczywistości. Mam wrażenie, że po polsku to słowo obcego pochodzenia nie jest wciąż dostatecznie powszechne, a jednocześnie może umykać nam jego pierwotne znaczenie jako czegoś: dziwnego i odjechanego. Jak sądzę nie przypadkiem Werk używa tego słowa jako transpłciowa kobieta. W związku z tym dalej używam slangowego określenia: odjechany podając jednocześnie słowo: queer. Przyp. tłum.

Odjechany queerowy świat

"Ten odjechany (dziwny / queerowy) świat fizyki cząstek elementarnych „znajduje się na tyle daleko poniżej progu ludzkiej percepcji, że z trudem przychodzi opisanie go nam za pomocą języka”. Jednak to, czego nam brakuje, to nie tyle odpowiedni język (jego możemy go łatwo skonstruować), ale przede wszystkim odpowiednie doznanie-doświadczenie tego odjechanego (dziwnego / queerowego) świata jako części naszej rzeczywistości. To samo dotyczy „Frontu Wyzwolenia Węgla”. Nasza wiedza o tym zjawisku to wiedza, "którą można zgromadzić tylko za pomocą aparatu techniczno-naukowego tak rozległego, że na nim skonstruowana jest cała infrastruktura planety ”. Jak ująłby to Wagner: "Die Wunde schliesst der Speer nur der sie schlug" [ranę może uleczyć tylko włócznia, która ją zadała]. 

Jedyną moją krytyczną uwagą wobec punktu widzenia na niepojętą niezrównoważoną naturę jaką przedstawia Wark, pozostaje to, co nazywa ona „wspólnym życiem”, a każda próba autonomizacji któregokolwiek z jego aspektów jest równoznaczna z fetyszyzującą alienacją: „Nasz gatunek - byt - zostaje pozbawiony wspólnego życia, gdy czynimy fetyszem konkretną ideę, konkretną miłość lub konkretną pracę”. W tym miejscu powinniśmy jednak zadać podwójne pytanie. Po pierwsze, czy takie przerwanie strumienia wspólnego życia, koncentracji na idei, ukochanej lub zadaniu, nie jest właśnie tym, co Badiou nazywa Wydarzeniem?

Zasada Wydarzenia to element, gdzie Badiou odbiega daleko od większości filozofii końca XX w. Pokrótce, Wydarzenie reprezentuje to, co jest poza ontologią i przez to nie daje możliwości bycia obiektywnie rozpoznanym. Kwestią do rozstrzygnięcia jest, jaki użytek może być zrobiony z czegoś, co nie bywa rozpoznane. Badiou uważa ten problem za podstawowy, bowiem jeśli korzystać jedynie z tego, co jest rozpoznawalne i nazywalne, idzie się w kierunku albo subiektywistycznej degeneracji i usunięcia podmiotu z ontologii, albo ku rozwiązaniu Leibniza (Pangloss), gdzie dopiero Bóg jest językiem kompletnym. Źródło Wikipedia. Przyp. tłum.

Czy zatem zamiast odrzucać takie kryzysy jako przypadki alienacji, nie powinniśmy celebrować ich jako wyrazu najwyższej mocy negacji? Co więcej, czy nasz dostęp do poznania nie-ludzkiego poziomu molekularnego, powiedzmy kwantowego wszechświata, nie zakłada właśnie takiego odcięcia od naszego wspólnego codziennego życia? Mamy tu do czynienia z właściwie heglowskim paradoksem. Hegel wychwala „całościowy” uogólniający akt abstrakcji - redukcję złożoności sytuacji do tego, co „istotne”, do jej kluczowej cechy - jako nieskończonej mocy Rozumienia. Najtrudniejszą rzeczą nie jest pamiętanie o złożoności sytuacji i rzeczywistości, ale brutalne uproszczenie jej tak, abyśmy widzieli jej zasadniczą formę, a nie szczegóły. Trudną rzeczą jest dostrzeżenie klas, a nie walczących ze sobą mikrogrup; dostrzeżenie podmiotu, a nie Hume'owskiego przepływu stanów mentalnych. Nie mówimy tu tylko o idealnych formach czy wzorach, ale o Rzeczywistości. Pustka podmiotowości jest Rzeczywistością, która jest zaciemniona przez bogactwo „życia wewnętrznego”; antagonizm klasowy jest Rzeczywistością, która jest zaciemniona przez mnogość konfliktów społecznych.

Pszczoły, owady i inne robaczki gniazdujące w rozkładającej się plastikowej butelce. W tle widoczne budynki.
Rysunek do artykułu "Plastikowe pszczoły i osy", Rys. Mariusz Uchman / Pasieka

Mimo wszystko i wbrew tym krytycznym uwagom nie sposób jednak nie podziwiać analiz gęstej sieci niewidzialnych pobocznych powiązań, które podtrzymują naszą rzeczywistość - przypomnijmy sobie opis Jane Bennett dotyczący interakcji czynników na zanieczyszczonym wysypisku śmieci: nie tylko ludzie, ale także gnijące śmieci, robaki, owady, porzucone maszyny, chemiczne trucizny itp. odgrywają swoją ekologiczną rolę (nigdy czysto pasywną)(2). Nie jest to tylko stara redukcjonistyczna idea, zgodnie z którą można przełożyć wyższe procesy umysłowe lub życiowe na procesy niższego poziomu. Chodzi o to, że na wyższym poziomie dzieją się rzeczy, których nie da się wyjaśnić na jego własnych warunkach. Przykładowo istnieje teoria, że upadek starożytnego Rzymu był spowodowany trującym działaniem cząsteczek ołowiu w tamtejszych metalowych garnkach i misach. Nasza walka z rasizmem powinna być również „molekularna” (analityczna - przyp. tłum): w której zamiast skupiać się na wielkich teoriach wyjaśniających, jak np. to, że rasizm jest wypartą walką klasową itp., należy przeanalizować mikro-praktyki (gęstą strukturę gestów i wyrażeń), które pokazują zazdrość, upokorzenie itp. wobec innego czy obcego. Dziś, gdy (prawie) wszyscy jesteśmy tolerancyjnymi liberałami o otwartych umysłach, rasizm reprodukuje się właśnie na tym poziomie molekularnym: szanuję Arabów, Żydów, czarnoskórych itp., ale nie mogę znieść zapachu ich jedzenia, ich głośnej muzyki, wulgarnego dźwięku ich śmiechu.

W nauce jest coś poza-ludzkiego

Powinniśmy zatem wyjść poza deleuzjańską opozycję między molekularnym i całościowym (holistycznym) podejściem, które ostatecznie redukuje poziom całościowy do zacienionego spektaklu reprezentacji, w odniesieniu do molekularnego poziomu rzeczywistej produktywności i doświadczenia życiowego. To prawda, że rysa metaboliczna funkcjonuje i można pojąć ją tylko na „niższym” poziomie molekularnym, ale ten poziom molekularny jest tak niski, że jest niezauważalny nie tylko dla „całościowej” wielkiej polityki czy zmagań społecznych, ale także dla najbardziej elementarnych form doświadczenia. Dostęp do niego można uzyskać jedynie poprzez „wielką” teorię w pewnym sensie samozwrotną: tylko poprzez to, co najwyższe, docieramy do tego, co najniższe. Nauka ma oczywiście swoją własną „molekularną” bazę materialną: naukowe aparaty pomiarowe. Chociaż aparatura ta jest tworzona przez ludzi i stanowi część naszej zwykłej rzeczywistości, umożliwia nam dostęp do dziwnych domen, które NIE są częścią naszej doświadczalnej ludzkiej rzeczywistości, od oscylacji kwantowych po genomy.

W nauce jest coś nieludzkiego. Jej sposoby percepcji, modelowania i weryfikacji są poza parametrami ludzkich zmysłów, nawet jeśli są zależne od aparatury, która sama jest produktem ludzkiej pracy. Przedmioty nauki nie są zależne od ludzkiej świadomości. A jednak nauka osadzona jest w historii i jest ograniczona przez formy organizacji społecznej danego typu i danego czasu. Tym samym istniejące stosunki społeczne są ograniczeniem dla nauki w jej dążeniu do nieludzkich doznań nie-ludzkiej rzeczywistości.

W tym kontekście Karan Barad ma rację, wskazując na ograniczoną skalę pojęcia aparatu Bohra: aparat ma swoją własną historię, jest produktem praktyk społecznych i jako taki odzwierciedla większy wymiar rzeczywistości: sił i stosunków produkcji. Kluczowe jest tutaj rozróżnienie między poza-ludzkim a nie-ludzkim: poza-ludzkie znajduje się na tym samym poziomie co ludzkie; jest częścią zwykłego świata, w którym ludzie konfrontują się z pozaludzkimi rzeczami i procesami. Aparatura jest czymś innym, ani ludzkim, ani poza-ludzkim, ale nieludzkim (w znaczeniu czegoś całkowicie obcego, niepojętego, zaprzeczającego normalnemu wyjaśnianiu i rozumieniu.

To, co nieludzkie, jest pośrednikiem między tym, co pozaludzkie, a tym, co ludzkie. Utrzymuje to odjechaną (queer), obcość tego, co może być wytworzone przez aparaturę - na przykład fizykę cząstek elementarnych - nie tłumacząc zbyt wiele z tego, co poza-ludzkie.
McKenzie Wark, Molecular Red: Theory for the Anthropocene

Zdenaturalizujmy ideę natury

Podsumowując, podczas gdy aparatura jest immanentną częścią tego, co ludzkie, produktem ludzkiego zaangażowania technicznego i naukowego w poznanie rzeczywistości, jest ona jednocześnie nieludzka w tym sensie, że pozwala nam dostrzec zarys tego co realne, a jednocześnie nie jest częścią naszej rzeczywistości. Prawdziwie dziwacznym aspektem w tej triadzie ludzi z otaczającą ich rzeczywistością i aparaturą, której używają do penetrowania rzeczywistości, nie jest to, że istnieje nieuchwytna rzeczywistość zewnętrzna, ale właśnie aparatura, która pośredniczy między dwoma ekstremalnymi biegunami poznania (ludźmi i rzeczywistością poza-ludzką). Aparatura umożliwia ludziom nie tylko poznanie rzeczywistości, która znajduje się poza zakresem ich rzeczywistości doświadczalnej (jak fale kwantowe); umożliwia im także konstruowanie nowych „nienaturalnych” (nieludzkich) obiektów, które nie mogą nie jawić się naszemu doświadczeniu jako wybryki natury (gadżety, genetycznie zmodyfikowane organizmy, cyborgi itp.). Siła ludzkiej kultury polega nie tylko na budowaniu autonomicznego symbolicznego wszechświata poza tym, czego doświadczamy jako natury, ale także na wytwarzaniu nowych „nienaturalnych” naturalnych obiektów, które urzeczywistniają ludzką wiedzę. Nie tylko „symbolizujemy naturę”, ale - niejako - denaturalizujemy ją od wewnątrz.

  1. McKenzie Wark, Molecular Red: Theory for the Anthropocene, London: Verso Books 2015.
  2. See Jane Bennett, Vibrant Matter, Durham: Duke UP 2010. 

Dodatkowo zapraszam także do zapoznania się z wykładem Žižka z 2007 r. w formie wideo. Napisy są po polsku, aczkolwiek tłumaczone automatem jak na razie, więc możliwe są błędy. Poniżej jednak prezentuję moje krótkie streszczenie, które jest moim zdaniem dobrym zakończeniem powyższego eseju, chociaż zostało wypowiedziane 7 lat wcześniej. Dodaję je dlatego, że w samym komentarzu do książki moim zdaniem trochę brakuje wyrazistej konkluzji. Przyp. tłum.

Ekologia bez Natury

Przesłanie tej predominującej ideologii ekologicznej  (mającej potencjał do stania się hegemoniczną przy. tłum), w której każda zmiana może być zmianą tylko na gorsze jest głęboko konserwatywne. Jaki mam z tym problem? Myślę, że błędne jest samo główne stanowisko, orzekające że istnieje coś takiego jak sama „Natura”, którą my, ludzie, z naszą pychą, z naszą wolą dominacji, zakłóciliśmy. Znamy motto Jacquesa Lacana: „Wielki Inny nie istnieje”. Myślę, że powinniśmy rozszerzyć to stwierdzenie na Naturę. Pierwszym założeniem prawdziwie radykalnej ekologii powinno być: „Natura nie istnieje”. Potrzebujemy tej ekologii obdartej z konserwatywnej idei Natury. Ekologii, która akceptuje otwarty, niezrównoważony, zdenaturalizowany charakter samej natury.

Powinnyśmy wyjść poza to konserwatywne przesłanie i ponownie odkryć fakt, że natura nie jest gdzieś tam na uboczu jako obiekt naszej manipulacji. Natura jest nieodłącznie naszym własnym tłem. Jesteśmy do niej stale podłączeni i w niej osadzeni. Powinnyśmy zaakceptować fakt, że nasza abstrakcyjna naukowa reifikacja (np. postrzeganie natury przez pryzmat praw naturalnych, przyp. tłum.) jest po prostu wynikiem wyobcowującego nieudzkiego charakteru metody naukowej).

Natura to wielki bałagan

Powinnyśmy poważnie potraktować lekcję darwinizmu i zaakceptować fakt, że natura to jeden wielki szalony bałagan. Natura majstruje i improwizuje powodując wielkie katastrofy. Natura to jeden wielki chaos, który od czasu do czasu znajduje się w kruchej równowadze. Nie sądzę jednak, abyśmy byli gotowi na to teraz, choć tak bardzo dotyczy to także nas.

Dlatego, mimo że doskonale wiemy, jak niebezpieczny jest kryzys ekologiczny postępujemy tak jakbyśmy nie podejmowali żadnych działań. Mitygujemy je. Być może po wysłuchaniu wykładu o ekologii wyjdziesz na zewnątrz i poczujesz Naturę jako doświadczenie przyjemnego wiatru czy pięknego zachodu Słońca, a może nawet śpiewających jakiś "głupich" ptaków. Sądzę, że tego rodzaju ograniczone odniesienie do naszego bezpośredniego doświadczenia życiowego jest przyczyną problemu ekologicznego, a nie jego rozwiązaniem.

Właśnie dlatego, że jesteśmy zanurzeni w takiej Naturze nie możemy zaakceptować faktu, że to wszystko może się rozpaść. Powinnyśmy odciąć się od takiego jej postrzegania i tylko wtedy realnie poczujemy negatywne zagrożenie ekologiczne z całą mocą. Powinnyśmy zerwać więź z Naturą i zaakceptować fakt, że nie ma łatwego rozwiązania. Dlatego jako filozof nie mogę udzielić odpowiedzi na pytanie, co powinniśmy zrobić, ale mogę przedstawić sposób w jaki podchodzimy do problemu


Komentarze